Szansą lewicy jest tylko śmierć SLD

Oczywiście zanim do tego doszło, skutecznie wyeliminowano wszystkich uczciwych socjalistów, którzy nie chcieli się na to zgodzić. Dzisiejsza sytuacja, co należy podkreślić, jest absolutnie nieporównywalna. Powstała 5 stycznia 1942 r. PPR była przecież stalinowskim tworem agenturalnym, przefiltrowanym do cna przez NKWD. Żadna z obecnych sił politycznych nie zasługuje w najmniejszym nawet procencie na to miano. Niemniej, jednym wyjątkiem, który mam nadzieje uprawnia mnie nieco do przypomnienia tamtych zamierzchłych czasów początków PRL, to właśnie ów zabieg uwiarygadniający, którym posłużono się w 1948 r.

Postkomunizm wiecznie żywy

Niestety, trudno nie pokusić się o stwierdzenie, że obecna operacja pod tytułem „zjednoczenie lewicy” jest li tylko dość sprytnie wymyśloną ostatnią deską ratunku, klasyczną szalupą ratunkową dla upadającego i dogorywającego w spazmatycznych jękach Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Związkowcy z OPZZ, Twój Ruch, Partia Zieloni, czy Ruch Wolność i Równość pełnią, z przykrością muszę to stwierdzić, podręcznikową rolę „pożytecznych idiotów” dla partii Leszka Millera.

Ad acta odłożę stary argument, że przecież SLD wciąż pozostaje partią postkomunistyczną, która nie przestała przecież wielbić czasy i ludzi związanych z Polską Ludową z Edwardem Gierkiem na czele. Dobitnym przykładem jak Sojusz historycznie ocenia tamten czas, jest wydany w 2013 r. przez powiązane z SLD Centrum im. Ignacego Daszyńskiego tzw. „Niezbędnik historyczny lewicy”. Wynoszony jest tam pod niebiosa towarzysz Gierek, natomiast nie ma miejsca w tej publikacji na takie wydarzenia jak Poznań ’56, Marzec ’68, Grudzień ’70 czy Ursus i Radom ’76. Na całkiem dobry dowcip zakrawa też fakt, że na łamach „Niezbędnika…” nie pojawia się ani razu patron Centrum, czyli Ignacy Daszyński.

Przypomnijmy tylko, gwoli historycznego obowiązku, że był to pierwszy, po 123 latach braku państwowości, premier Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej, powstałego w nocy z 6 na 7 listopada 1918 r. Załóżmy jednak, że nie chodzi nawet o postkomunizm SLD, moskiewską pożyczkę i tym podobne rzeczy, które elektryzowały opinię publiczną w szalonych latach 90. ubiegłego wieku, choć dla mnie jako historyka rodowód tej partii zawsze będzie miał znaczenie. Pamiętamy: z zatrutego drzewa nie będą spadać zdrowe i soczyste jabłka.

Towarzysze z SLD. Foto: Tatiana Adonis. Kliknij, aby powiększyć.

Nawet, jeśli dziś byłych pezetpeerowskich karierowiczów jest już coraz mniej, to tzw. młodzi eseldowcy w zasadzie niczym się od tamtych nie różnią. A wręcz można powiedzieć, że są patologicznie gorsi, bo mając w zasadzie realny wybór świadomie dołączyli (podejrzewam, że głównie z powodu swych partykularnych interesów) do partii, która z lewicowością ma niewiele wspólnego. I w różnych etapach swojej historii dowolnie ją modelowała. Idealnymi przykładami, wręcz cudownymi wytworami eseldowoskiego aparatu są Dariusz Joński, czy będący już poza SLD, jej były szef Grzegorz Napieralski. Zresztą większość młodych w SLD przeszło świetny kurs implikujący im wirusa interesowności. Jestem więcej niż przekonany, że jakakolwiek ideowość w ich słowniku, jeśli w ogóle istnieje, to pozostaje na ostatnim miejscu priorytetów.

Uśmiech Leszka Millera

Nie wiem jak się czuli podczas rozmów programowych z SLD tacy przecież przyzwoici i ideowi działacze jak Adam Ostolski, Piotr Szumlewicz czy Barbara Nowacka, ale ja proszę mi wierzyć, czułbym się niespecjalnie komfortowo. Wiadomo było, że do rozmów Sojusz wystawi młodych, nieskompromitowanych polityków, a nie partyjny beton, składający się ze strych pezetpeerowców. To raczej była oczywista oczywistość. Nie sądziłem jednak, że rozmawiający z nimi przedstawiciele ideowych środowisk lewicowych są na tyle naiwni, by uwierzyć w tą przypudrowaną twarz SLD, za której wciąż i nieustanie uśmiecha się ten sam Leszek Miller. Ten sam, który był odpowiedzialny za tajne więzienia CIA, wielokrotnie klucząc i udając, że sprawy w ogóle nie ma. Ten sam, który niegdyś proponował podatek liniowy, czy wprowadzenie odpłatności za studia, wreszcie ten sam, który ostatnio nie potrafił się zdobyć na jasną i jednoznaczną krytykę polityki Władimira Putina wobec Ukrainy, grając wyjątkowo doraźnie i ohydnie zabronią Wołyńską. Nie potrafię tego pojąc.

Czy naprawdę przedstawiciele, w większości nie mainstreamowych środowisk lewicowych, są aż tak zaślepieni by tego nie dostrzec? Czy naprawdę tak trudno zrozumieć, że jedynym sensownym ruchem jaki można zrobić, to otoczyć SLD politycznym „kordonem sanitarnym” by pozwolić mu wreszcie umrzeć. Czy trzeba do tego jakieś wyjątkowej politycznej dalekowzroczności, by odkryć, że dopiero parlamentarna śmierć Leszka Millera i jego szanownych kolegów i koleżanek otwiera realną szansę przed lewicą? Być może to paradoks, ale reanimowanie eseldowoskiego truchła i pozwolenie mu w koalicji z uczciwymi i przyzwoitymi ludźmi (wyjątkiem od tej reguły stanowi jeszcze inne polityczne kuriozum czyli Janusz Palikot) osiągnąć np. 8 lub 9% w nadchodzących wyborach parlamentarnych będzie największym błędem i prawdziwą tragedią dla perspektywy stworzenia nareszcie normalnej, socjaldemokratycznej lewicy.

Zero złogów!

Tym bardziej niezwykle cieszy mnie jednoznaczny stosunek w tym względzie Partii „Razem”, który można zamknąć w niedwuznacznym haśle:  „Zero złogów postkomunistycznych i pseudolewicowych”. Takiej postawie absolutnie należy kibicować i to nawet jeśli w tym parlamentarnym, rozdaniu „Razem” się nie powiedzie.  To oni ostentacyjnie anonimowi, niosą potężny ładunek nadziei na przyszłość. Dlatego powtórzę to dobitnie, nawet jeśli w przyszłym parlamencie miało by nie być dosłownie żadnej partii, bądź organizacji, odwołującej się do lewicowego etosu, to i tak będzie to ogromny krok na przód, gdyż przede wszystkim nie będzie w tymże parlamencie miejsca dla SLD! A to już dużo, nawet bardzo dużo. Otóż, bez życiodajnych subwencji z budżetu państwa, eseldowoscy „młodzi gniewni” rozpierzchną się w drobny mak, starzy pezetpeerowcy przejdą na emerytury, na której być może zaczną pisać swe niezwykle elokwentne wspomnienia, a sztandar postkomuny wreszcie i ostatecznie zostanie wyniesiony! Wszyscy ci, którzy naprawdę dobrze życzą lewicy niech trzymają kciuki za taki właśnie scenariusz.

→ Mikołaj Mirowski

18.07.2015

• foto: PAP / Adam Warżawa

Mikołaj Mirowski – (ur. 1979 w Łodzi) dr nauk humanistycznych, historyk i publicysta, autor książki „Rewolucja permanentna Lwa Trockiego”, publikował na łamach „Tygodnika Powszechnego”, „Znaku”, „Gazety Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”, „Liberté!” i „Newsweek Historia”. Prowadzi projekt „Warszawa dwóch Powstań”.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.