We wnętrzach piotrkowskiego Ośrodka Działań Artystycznych (d. BWA) przy ulicy Sieradzkiej 8 w dniach 3-26 marca 2017 r. można było oglądać wystawę malarstwa Henryka Trojana.
Urodzony w 1954 r. w Piotrkowie Trybunalskim całe życie związany jest z tym miastem. W pewnym momencie porzucił blokowisko i zamieszkał wraz z rodziną w zbudowanym przez siebie domu, zaprojektował wnętrza, wyszykował meble, a na strychu urządził pracownię. Spłodził syna. Posadził drzewo.
Jest malarzem zawodowym, w odróżnieniu od wielu swoich kolegów utrzymuje się z działalności plastycznej, co sprawia, że nie jest uzależniony od urzędników, pracodawców i niezdrowej koterii towarzyskiej, jaka istnieje w prowincjonalnym Piotrkowie.
W 1987 r. uzyskał tytuł magistra sztuki w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych im. Władysława Strzemińskiego w Łodzi. Kilka lat zajęło mu wypracowanie charakterystycznego stylu, który określić można z francuska jako les cous courbés des tulipes.
Trojan brał udział w niezliczonej ilości wystaw zbiorowych i poplenerowych, lecz pokazów indywidualnych, w poważnych ośrodkach, nie miał praktycznie wcale. W internecie nie znajdziemy także recenzji czy artykułów krytycznych odnoszących się do jego prac. Natomiast obrazy piotrkowskiego twórcy można znaleźć w wielu galeriach zajmujących się handlem sztuką, bo zwracają na siebie uwagę, a przy tym nie są agresywne formalnie i proste w przekazie intelektualnym. Pasują do wnętrz nowoczesnych, ale także do rustykalnych, romantycznych itd. W kilku przypadkach dopatrzeć można się odniesień do malarstwa światowego, głównie impresjonistów. Ceny, jak na współczesne płótna, utrzymują się w stanach średnich i oscylują w przedziale 1,5-4 tys. złotych.
Henryk Trojan znalazł sposób na godne życie, robi to, co lubi i prawdopodobnie nie żałuje, że jest odizolowany od dużych ośrodków plastycznych takich jak Warszawa, Kraków, Poznań, Wrocław. Ma to także złe strony: Trojan od lat maluje te same postacie, używa jednakowej palety barw, a bohaterów swoich obrazów sytuuje najczęściej w sypialni, przy kawiarnianym stoliku lub na trawie. „Ubiera” ich w mało wyszukane stroje: mężczyźni na przekrzywionych głowach, pozbawionych twarzy, noszą ten sam kapelusz, a kobiety identyczną sukienkę o banalnym kroju. Bliżej im do manekinów niż żywych postaci.
Ta maniera sprawia, że o ile oglądanie dwóch-trzech prac może sprawiać przyjemność, o tyle później zaczyna nużyć, by wreszcie drażnić. Odbiorca szybko orientuje się, że nie ma do czynienia z artystą, lecz sprawnym rzemieślnikiem. Ta sama przypadłość dotyczy także innego trybunalskiego malarza – Juliusza Marwega.
Z zaprezentowanych w ODA obrazów najciekawszy wydał nam się ten pochodzący z 1985 r., a więc z czasów studenckich, powieszony tuż przy wejściu. Pozostałe powstałe w latach 2009-2016 są jedynie echem piosenki, którą wielokrotnie słyszeliśmy.
→ M. Baryła
26.03.2017
• foto: Mariusz Baryła / Gazeta Trybunalska
• czytaj także: „Justyna Radziej – czerń i biel w życiorysie”
• czytaj także: > “Co pozostanie po Stanisławie Gajdzie? 67. urodziny Mistrza”