Wnuk byłego milicjanta i radnego SLD Dziemdziory skazany w pierwszej instancji

Dziś, 10 maja 2017 r. w Sądzie Okręgowym w Piotrkowie Trybunalskim zapadł wyrok w sprawie 22-letniego Jana L. oskarżonego o napad rabunkowy i trzy próby dokonania napaści.

Dokładne sprawozdanie z przebiegu procesu opublikowaliśmy kilkanaście minut temu w artykule „Jan L. skazany na 4 lata więzienia”. Teraz pozwolę sobie na małe uzupełnienie.

22-letni chłopak, bardzo szczupły, dodatkowo wychudzony sześciomiesięcznym pobytem w areszcie, na salę rozpraw dotarł w konwoju dwóch policjantów. Na wiotkich rękach miał założone kajdany, które na wniosek jego pełnomocnika i za zgodą Sądu na czas rozprawy zostały zdjęte. Stanął za pancerną szybą oddzielającą go od pozostałej części pomieszczenia.

Kiedy prokurator odczytywał akt oskarżenia, Jan L. był blady, wystraszony i oszołomiony tym, co usłyszał. Gdy odpowiadał na pytania przewodniczącej składu sędziowskiego SSO Katarzyny Sztandar mówił cicho, a głos mu drżał. Rozglądał się po obszernej sali w poszukiwaniu wsparcia, gestu, czegokolwiek… Lecz nie było mu to dane, bo w ławach sądowych oprócz dwóch reporterów „Gazety Trybunalskiej” zasiadła TYLKO jego matka ubrana w zupełnie nie pasujący do okoliczności strój i dziewczyna / narzeczona, z którą L. ma 1,5 roczne dziecko.

Obie kobiety ściskały się za ręce, a po ich twarzach spływały łzy. Pewnie cierpiały bardziej niż L., który we wrześniu 2016 r. dokonał bandyckiego napadu z użyciem przedmiotu przypominającego broń palną.

Pewnie cierpiały bardziej niż młody pracownik McDonalda, który sparaliżowany widokiem pistoletu wycelowanego w głowę wkładał do papierowej torby pieniądze z utargu. Niecałe 30 tys. złotych padło łupem ich syna i narzeczonego.

Pewnie cierpiały bardziej niż radny SLD Jan Dziemdziora, były funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej, ojciec matki Jana L. i jego ukochany dziadek, który nie pojawił się w sądzie, choć jest praktycznie na każdej imprezie, jaka odbywa się w mieście, nawet tej najbardziej błahej. Jeszcze dwa dni temu fotografował się z towarzyszami z partii przed pomnikiem wdzięczności, gdzie składał kwiaty z okazji zakończenia II wojny światowej. Uśmiechał się, bo dobry humor go nie opuszczał.

Ani Dziemdziora, ani jego żona – babka Jana L. nie znaleźli czasu, aby być przy wnuku dziś, 10 maja 2017 r. o godzinie 11:30 w sali rozpraw nr IX piotrkowskiego Sądu Okręgowego. Czasu nie znalazł także wujek oskarżonego, brat jego matki, funkcjonariusz Komendy Miejskiej Policji w Piotrkowie.

Sprawa Jana L. przez „piotrkowskie środowisko dziennikarskie” była i jest pomijana milczeniem. Ani polskojęzyczny „Dziennik Łódzki”, którego pracownicy chętnie opisują sprawy sądowe, ani radio Strefa FM, bardzo często zapraszające Dziemdziorę do swojego studia, ani urzędowa telewizja wychwalająca pod niebiosa dokonania koalicji rządzącej w Piotrkowie – nie uznali za stosowne poinformowania mieszkańców o losach Jana L.

To jest właśnie ta prowincjonalna, prymitywna lojalność, bardziej obrzydliwa niż czyny jakich dopuścił się ten samotny chłopak, chcący zwrócić uwagę na siebie i swoje problemy. Bo we wszystko mogę uwierzyć, ale nie w to, że dokonał napadu dla pieniędzy.

Został skazany na cztery lata pozbawienia wolności, wyrok nie jest prawomocny, ale mało prawdopodobne, aby któraś ze stron się od niego odwołała. Pół roku aresztu zostanie zaliczone na poczet kary, pewnie za kolejne półtora będzie starał się o przedterminowe zwolnienie. Ale czy wytrzyma w więzieniu? Czy kara okaże się czynnikiem wychowawczym czy destrukcyjnym? Czy będzie potrafił na nowo zbudować swoje życie, swoją przyszłość?

Polecam do przeczytania artykuły: „22-letni bandyta wnukiem b. milicjanta i radnego Jana Dziemdziory”, „Szok! Dziemdziora ubolewa nad swoim losem”, „Dziemdziora nadal nie odwiedził swojego wnuka w areszcie!”.

→ Mariusz Baryła

10.05.2017

• foto: Mariusz Baryła / Gazeta Trybunalska

• więcej o radnym Dziemdziorze: > tutaj

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.