Piekielne wrota do prezydenta Trumpa

Czwartkowy poranek 6 lipca 2017 roku zapowiadał się wyjątkowo pięknie dla osób, które wybierały się do Warszawy. Ciepła, słoneczna pogoda i zaproszenie na zamknięte spotkanie z prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej – Donaldem Trumpem. Jednak nikomu wtedy nie przychodziło do głowy, jakich ekstremalnych przeżyć wkrótce dozna.

Droga do stolicy przebiegała bez problemów. Wyjechaliśmy kilkanaście minut po godzinie 7.00, a już dwie i pół godziny później wysiedliśmy na placu Bankowym.

Zaopatrzeni we flagi i chorągiewki ruszyliśmy ulicą Długą w kierunku placu Krasińskich. Jednak jakieś 200 metrów od celu drogę zamknęła nam bramka ustawiona przez policję. Początkowo wydawało się, że szybko miniemy tę przeszkodę, gdyż przed barierkami stało jakieś 250 osób. Jednak kolejka nic się nie posuwała, a z minuty na minutę wciąż przybywało chętnych do spotkania z prezydentem USA.

Po godzinie oczekiwania tłum wypełnił całą ulicę, a do przodu nie przesunęliśmy się prawie wcale. Ludzie nie wiedzieli, co się dzieje. – Może to amerykańscy agenci Secret Service tak skrupulatnie sprawdzają wszystkich? – pojawiały się przypuszczenia. – Ale przecież w takim tempie – powątpiewano – to nie ma szans, żebyśmy tak się dostali …

Nad głowami zebranych na ulicy Długiej  zaczęły ryczeć głośniki, z których wydostawała się jakaś mętna, nieprzyjemna muzyka. Z tyłu ludzie coraz bardziej napierali. Pojawiali się cwaniacy, którzy próbowali przeciskać się na siłę w kierunku bramki pod jakimś banalnym pretekstem, na przykład potrzebą dotarcia do kolegi.

Na tej niewielkiej uliczce zebrało się już kilka tysięcy osób. Po 11.00 jakby nieco ruszyło się do przodu. Jednocześnie w tłumie robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. Słońce świeciło,  robiło się duszno i gorąco. Stałem na środku ulicy, tam gdzie był największy tłok. Co jakiś czas ktoś z wielkim trudem starał się opuścić to kłębowisko. Zazwyczaj rezygnujący z oczekiwania kierowali się na boki, w kierunku kamienic, gdzie ścisk wydawał się odrobinę mniejszy.

Jednak w pewnym momencie ujrzałem, że w moim kierunku przeciska się kobieta. Próbuje coś wołać, lecz jej słaby głos nie przebijał się przez hałas dźwięków lecących z głośników. Choć do policjantów przy bramce miała nie więcej niż 5 metrów, to kierowała się w przeciwną stronę, gdzie miała chyba ze 100 metrów kłębiącego się tłumu. Dostrzegłem, że za nią posuwa się blada, wystraszona dziewczynka w wieku 12-13 lat. Jednocześnie usłyszałem słowa kobiety: – Ja muszę wyjść, moja córka traci przytomność! – Rozsunąć się!!! – zaryczałem z całej siły. – Kobieta traci przytomność!!! Klepnąłem w ramię wysokiego mężczyznę stojącego obok krzycząc: – Podaj dalej „rozsunąć się”!!! On odwrócił się i do kolejnego człowieka powtórzył moje słowa. Wtedy już razem krzyczeliśmy: – Podaj dalej „rozsunąć się”!!! Kobieta mdleje!!!

W ten sposób obie opuściły niebezpieczne kłębowisko. Widząc narastające zagrożenia o godzinie 11.39 zadzwoniłem na telefon alarmowy policji – 997. Poinformowałem, że jest bardzo niebezpieczna sytuacja, panuje ogromny tłok, nie słychać co mówią policjanci, więc ludzie są coraz bardziej zdenerwowani, tracą przytomność, rodzice z dziećmi nie mogą wydostać się stąd i zaraz może dojść do tragedii.

Na to pani przy telefonie stwierdziła, że sytuacja jest kontrolowana, bo ona widzi na monitoringu kamizelki służb porządkowych oraz karetkę pogotowia. Wtedy już nie wytrzymałem, krzyknąłem, że służby może są, ale po tamtej stronie bramek, a po tej stronie, gdzie jest tłum, nie ma nikogo. Dodałem, że mam nadzieję, że rozmowa jest nagrywana, bo jeśli wydarzy się jakakolwiek tragedia, to właśnie ona poniesie za to osobistą odpowiedzialną. Ludzie ściśnięci dookoła i przysłuchujący się mojej rozmowie zaczęli wołać: – Niech pan ją zapyta o nazwisko!

Zaraz zadałem takie pytanie, lecz pani powiedziała, że ona już na początku rozmowy się przedstawiła. Tymczasem sytuacja uległa dramatycznemu zaognieniu, gdyż dochodziła godzina 12, a na zaproszeniach napisano, że tylko do tego czasu będą otwarte bramki wejściowe na plac Krasińskich.

Zaczęły pojawiać się obraźliwe uwagi pod adresem policji, z których określenie „ZOMO”, było chyba najbardziej cenzuralne. Od czasu do czasu dochodziły też jakieś głosy od policjantów, lecz z powodu ryczących nad głowami głośników, nikt nie mógł zrozumieć ich słów. Oni nie mieli nawet megafonu!

Kilkanaście minut później zbliżyłem się do barierek wspieranych przez kilkunastu policjantów. Metr ode mnie zauważałem starszą kobietę ledwo trzymającą się na nogach. Krzyknąłem do funkcjonariuszy: – Niech panowie wezmą tą panią, bo zaraz straci przytomność! – Tutaj są barierki, tutaj nie ma wejścia! – usłyszałem w odpowiedzi.

Na to stwierdziłem, że barierki można na chwilę rozsunąć, albo przeprowadzić dwa metry obok, do prowizorycznego wejścia. Na to usłyszałem stek nieprzyjemnych zdań z użyciem słowa „kurwa”. Odparłem, że kurwami to może sobie w burdelu rzucać, a nie przy ludziach… – Gdzie jest wasz dowódca?! – zapytałem.
– Poszedł sobie gdzieś i go nie ma! – usłyszałem odpowiedź tego od „kurwy”. Zamurowało mnie, bo ta wiadomość nieco wyjaśniła chaotyczne działanie i nerwowość policjantów. O braku przestrzegania podstawowych zasad zabezpieczania imprez masowych nie wspominając. Mając problem z porozumiewaniem poprosiłem jeszcze o wyłączenie głośników, lecz okazało się to ponoć niemożliwe.

Parę minut po 12 udało mi się przekroczyć bramkę wejściową. Nikt nie zwracał uwagi na posiadane wejściówki. Nieco dalej odbyła się kontrola Secret Service, która przebiegła szybko i sprawnie. Wreszcie znalazłem się na zapełnionym po brzegi placu Krasińskich, gdzie wkrótce miał się pojawić prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump z małżonką.

A my naiwni myśleliśmy, że zaproszenia z biura poselskiego zapewnią łatwy wstęp i spokojne uczestnictwo w tym wyjątkowym wydarzeniu… Kilka godzin później dowiedziałem się, że nie wszystkim pasażerom naszego autokaru udało się przekroczyć bramkę na ulicy Długiej. Wiele osób, być może nawet większość grupy, z obawy o swoje zdrowie i życie, wycofała się rezygnując ze spotkania z amerykańskim przywódcą.

Znajoma opowiadała, że idąc już pustą ulicą Długą w pobliżu placu Bankowego natknęła się na grupę kilku policjantów.  Jeden z nich zadał jej dziwne pytanie:

– Dlaczego pani idzie w tę stronę, a nie na spotkanie z prezydentem Trumpem?

– Tam jest bardzo niebezpiecznie, w tłumie nie miałam czym oddychać, ledwo stamtąd udało mi się wydostać…

– Pani chyba żartuje? – odparł z infantylnym niedowierzaniem.

→ Paweł Reising

10.07.2017

• foto: Paweł Reising / Gazeta Trybunalska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.