Ostatnia droga Piotra Pawła Krysiaka

Pan Bóg nigdy nie mówi żegnaj, bo wie, że spotka się z tymi, którzy odeszli. Więc my także nie mówmy żegnaj człowiekowi, którego dziś, 18 czerwca po południu, odprowadziliśmy na nowy cmentarz w Piotrkowie.

Kobiety nie kryły łez, podobnie mężczyźni, choć usiłowali je przesłonić ciemnymi okularami; pewnie u niejednej osoby obecnej na pogrzebie Piotrka Krysiaka, któremu serce przestało bić w banalny poniedziałek 11 czerwca, mieszały się w głowach dwa, przeciwstawne uczucia: bólu i złości.

Bo tak nie powinno być, aby przyzwoici ludzie umierali młodo, gdy tyle jeszcze rzeczy do zrobienia.

Jarek zadzwonił i powiedział, że nie może przyjść, bo ma rozprawę w Chełmie; Kania mieszka w Dublinie i też nie dotarł; poza tym byli wszyscy uzależnieni od chaosu, których pociąga katastrofa.

Ucho zdjął dzwon i postawił na stoliku. Chłopaki pili kawę i palili papierosy. Mówili o Tobie. Spoglądali w Sieradzką czy nie idziesz z sądu, choć rozsądek podpowiadał, że to niemożliwe. Nie wiem, czy wiedzieli, że:

Jesteśmy przecież nieśmiertelni z cudowną naszą
nagością o 3:30 między ciężarówkami z węglem
bandytami i glinami otoczeni niebieskimi światłami
ich wozów prześlizgującymi się po naszych twarzach
i rozbijającymi się daleko w tyle o bloki czarnych sosen.

Żywi ciągle w swych szybkich samochodach zatopieni
w żywicy czasu i bogatsi o wieczny ułamek chwili
o następne 1000 metrów wiary w ostateczne rozwiązanie.
Zawsze na krawędzi przepaści. Zawsze w drodze
na kolejną wojnę której nikt nie wygra.

→ Mariusz Baryła

18.06.2018

• foto: Mariusz Baryła / Gazeta Trybunalska

• więcej o Krysiaku: > tutaj

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.