Wczoraj wieczorem „Gazeta Trybunalska” zwróciła się do Józefa Śreniowskiego z prośbą o przygotowanie wspomnienia o pani mecenas.
Redaktor Baryła napisał: „Myślę, że jest Pan jedną z niewielu osób, która powinna to zrobić”. Jeszcze tego samego wieczora powstał tekst, który publikujemy poniżej.
→ (kk)
18.07.2018
• zdjęcie tytułowe: Ewa Juszko-Pałubska i Józef Śreniowski, Łódź, 18 kwietnia 2016; foto: Marzena Kumosińska / IPN
Nikt z nas nie spodziewał się, że nagle stracimy Ewę, dlatego dzisiejszy telefon od niej odebrałem mówiąc: – Hej, Ewa! Witaj! Ale to dzwonił Michał, syn Ewy, dzieląc się wiadomością, że mama zasnęła poprzedniej doby.
Poznaliśmy się na dobre w r. 2007, bo wcześniej staliśmy tylko obok siebie: Ewa z dziećmi i ja, przed ołtarzem u oo. jezuitów, na powitaniu wracających z więzień ludzi „Solidarności”, we wrześniu 1986.
Dotarłem sam do Pani Mecenas i umówiliśmy się na większe biograficzne nagranie w jej domu. Mieszkanie identyczne jak to w sąsiedniej klatce, w którym rósł Stefan Rowecki. Z malowniczo podgiętym szyldem dziewiętnastowiecznej klamki w pokoju, jakby blizną po bagnecie podczas jakiejś rewizji, może jeszcze z carskich czasów.
Pod oknami zlot harleyowców z ryczącymi silnikami, a nam się powiodło dobrze nagrać narrację Ewy i żaden łoskot dźwięku nie zakłóca. Krok po kroku opowieść o własnym życiu, rodzicach, dalszej rodzinie, studiach, mec. Marii Budzanowskiej, pod kierunkiem której aplikowała. O adwokaturze i potrzebie obrony w stanie wojennym, której Ewa Juszko-Pałubska sprostała w Tomaszowie, Piotrkowie i Bełchatowie, nim – w r. 1985 nie została aresztowana.
Potem, o długiej więziennej drodze jaką przeszła. Broniona przez skazane złodziejki, a nie ludzi z „Solidarności”. Wreszcie o nieskończenie długiej drodze powrotu do adwokatury, który w końcu lat 80. wydawał się niepodobieństwem.
Wobec Ewy po jej powrocie z Krzywańca [ZK] zmieniano jedynie środki czy interpretacje. Raz pozostawała warunkowo zwolniona po odbyciu części kary, raz wyrok okazywał się „nieważny”, chociaż w dwóch instancjach orzeczony, potem objęty prawem łaski. Łaska ta sięgała tak daleko, że po blisko dziesięciu latach Pani Mecenas spróbowała wrócić do zawodu.
Nie można się dziwić, że bez entuzjazmu kolegów z zespołu adwokackiego w Piotrkowie czy ORA w Częstochowie; przynajmniej niektórzy mieli nieczyste sumienie nie tylko jej poprzednio nie broniąc, ale wręcz współpracując z władzami w wykończeniu obrończyni, która nie wahała się narazić na szwank nie tyle dobre co spolegliwe oblicze palestry. Wychylała się mimo niepisanej zasady, że tego się nie robi. Nie drażni władzy. Nie broni przegranej sprawy „Solidarności”.
Ewa wystąpiła do sądu o uniewinnienie od postawionych w r. 1985 zarzutów i matactw. Sąd III RP postanowił nie tyle rozpatrzyć taki wniosek, ile wznowić postępowanie karne dla ponownego zbadania dawnych dowodów, solidnych, skoro je dostarczyła bezpieka. Zmienić zatem wymiar sprawy z politycznej w kryminalną ponownie.
W połowie procesu za radą życzliwego obrońcy Ewa wycofała powództwo, bo emocje i upokorzenia na sali sądowej groziły jej życiu czy zdrowiu bezpośrednio. Ewa wystawiła na szwank swoją ufność w to, że sądy ferują wyroki sprawiedliwe i nie ma w nich, jak na boisku, meczów ustawionych.
Gorycz, jakiej doświadczyła, miała źródło w całej transformacji ustrojowej, charakteryzowanej przez teorię prawa jako tranzycja. Tranzycja – to znaczy niespójna mieszanka prawa, instytucji, procedur i ludzi z dawnego i nowego porządku, którym ma się nie stać krzywda, pomijając tych, których skrzywdzono wcześniej. Przecież fałszywi świadkowie, sędziowie czy prokuratorzy powinni odpowiedzieć za to, co sąd uznałby za brak winy (której wcześniej oni właśnie dowiedli). A przestawienie znaków kto jest sprawcą a kto ofiarą, kto postępował prawo, a kto nieprawo – nie darmo budziło grozę.
Ewa była odważnym człowiekiem. Nie szukała otarcia łez w kompromisie, by w sądzie wilk pozostał syty i owca cała. Wiedziała dobrze, że powinna zostać definitywnie uniewinniona, a dawne zarzuty – zdemaskowane. Nie doczekała takiej satysfakcji.
Ewa pozostała samotna, bo sprawa przestała szerzej kogokolwiek interesować. Może nie zupełnie sama, jeśli znajdą się ludzie gotowi pozostać z Ewą i jej losem człowieka ugodzonego, gotowego niezmiennie bronić słusznych spraw.
→ Józef Śreniowski
18.07.2018
• foto: Marzena Kumosińska / IPN
• więcej o Ewie Juszko-Pałubskiej: > tutaj
Józef Śreniowski (ur. 5 lutego 1947 r. w Łodzi) – socjolog, etnograf, działacz społeczny, absolwent Uniwersytetu Łódzkiego, opozycjonista, członek Komitetu Obrony Robotników, jeden z założycieli KSS „KOR”. Aktualnie pracownik łódzkiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.