Jarosław Boberek: Aktorstwo, to nie jest żadna misja tylko rzemiosło, zawód jak każdy inny

2 września miałam okazję rozmawiać z Jarosławem Boberkiem – aktorem filmowym, teatralnym i dubbingowym.

Artysta dał się poznać jako zabawny, ale opanowany człowiek, który kocha swoją pracę i stara się wykonywać ją jak najlepiej. Bardzo ceni życie rodzinne i jest szczęśliwy, gdy może poświęcić jej czas. Mimo to bardzo chroni swoją prywatność i chce rozmawiać tylko o sprawach czysto zawodowych. Tego właśnie niektórzy jego koledzy po fachu mogliby się od niego uczyć.

Klaudia Łączkowicz: W ostatnim czasie zagrał pan kultową rolę Janka, kuzyna prezesa Jarosława Kaczyńskiego w serialu komediowo – politycznym „Ucho Prezesa”. W jaki sposób znalazł się pan w obsadzie i czy będziemy mieli okazję zobaczyć pana jeszcze w jakimś odcinku?

Jarosław Boberek: Robert Górski zadzwonił do mnie i zaproponował abym zagrał w tym serialu. Czy będą mogli Państwo zobaczyć mnie jeszcze w roli Janka? To również zależy od Roberta, który tworzy scenariusz i on decyduje, którzy aktorzy w nim wystąpią.

Aktor podczas spotkania z fanami. 12.08.2018 r. Kliknij, aby powiększyć.

Użycza pan głosu postaciom z gier komputerowych. A czy zdarzyło się Panu w nie kiedyś zagrać?

Szczerze powiedziawszy nie mam na to czasu, ale kiedyś owszem zdarzało mi się zagrać. Moi znajomi bardzo lubią grę w Buzza, dlatego podczas jakichś spotkań często biorę w niej udział. Jest to dla mnie jednak żenujące, ponieważ jestem prowadzącym tej gry. Mimo to potrafię na to przymknąć oko.

Czy dubbingu można się nauczyć? Czy od początku trzeba mieć do niego powołanie?

Oczywiście, że można. Wszystkiego w życiu można się nauczyć. Tak jak w aktorstwie tak i w dubbingu trzeba posiadać odpowiednie predyspozycje. Każdy może spróbować, trzeba jednak mieć na uwadze, że nie każdemu może się to udać. Niekoniecznie świetny aktor teatralny czy filmowy będzie w stanie poradzić sobie tak samo z dubbingiem.

A czy zawód ten jest satysfakcjonujący finansowo?

Dla mnie dubbing nie jest zawodem tylko dziedziną. A czy jest korzystny finansowo? Różnie to bywa. Przy jakimś większym hicie kinowym może to być spory zastrzyk finansowy, a przy mniejszych produkcjach tych pieniędzy jest zwykle mniej.

Czy ma pan jakąś wymarzoną rolę, którą chciałby Pan jeszcze zagrać?

Zwykłem odpowiadać na to pytanie, że chcę grać role, które przyniosą mi dużo satysfakcji. Chcę, żeby były to wyzwania, z którymi będą musiał się zmierzyć. Rzeczy proste i błahe do wykonania satysfakcji mi nie przyniosą. Bardzo chciałbym zagrać w filmie o powstaniu warszawskim, gdyż jest to temat bardzo mi bliski. Jednak wszystkie produkcje, które podjęły się zrealizowania go niestety jakoś mnie pominęły.

Powiedział pan kiedyś, że „aktorstwo nie jest misją”.

Oczywiście, że nie jest.

Wobec tego jak odniesie się Pan do tych słów?

To nie jest żadna misja tylko rzemiosło, zawód jak każdy inny. Można go wykonywać z radością i z pasją i wtedy to ma sens. Misja to jest poważna rzecz. Ona ma na celu naprawiać świat, zmieniać go. Misją jest chociażby wyciągnięcie ręki do potrzebującego. Aktor po prostu powinien dobrze wykonywać swoją pracę i za to już będzie doceniony. Nie lubię misjonarzy w aktorstwie i przyznam, że mam z tym problem. Jakim misjonarzem może być osoba, która jednego dnia jest księdzem, drugiego zabójcą, a trzeciego np. super bohaterem? Ważniejszy chyba będzie chirurg, który ratuje ludzkie życie, a nie aktor który zabawia i rozśmiesza widzów.

Jakie ma pan plany na najbliższą przyszłość? W jakich rolach jeszcze pana zobaczymy?

Niebawem będziemy jeździć po Polsce z nowym spektaklem pt. „Teza”. Na początku tego przedstawienia zostanie właśnie postawione pytanie: „Co byś wybrał,100 tys. euro teraz, czy milion euro za dziesięć lat? I to pytanie zmienia życie czwórce bohaterów. W lutym będziemy kręcić zdjęcia do trzeciego sezonu „Watahy”, a dla miłośników gier z kolei ukaże się „Gwint” – gra karciana oparta na postaciach z „Wiedźmina”. Czekam również na nowe wyzwania, czy to w dubbingu czy w filmie.

Posiada pan niespełnione marzenia?

No pewnie. Nie opłynąłem świata dookoła (śmiech). I obawiam się, że nigdy do tego nie dojdzie, bo nie mam na to czasu, chociaż bardzo lubię pływać. Poza tym lubię zwiedzać świat, poznawać go. Na to potrzeba niestety dużo pieniędzy i czasu, dlatego póki co nie mogę zrealizować swoich planów. Jak to mówią „trzeba mierzyć siły na zamiary”. W życiu liczy się odpowiedzialność. Nie tylko za siebie, ale i za swoich bliskich. A ja jestem szczęśliwy, gdy mogę chociaż poświecić im trochę czasu.

W serii reklam firmy telekomunikacyjnej podkładał pan głos najważniejszemu narządowi w ciele człowieka – „sercu”. Jego nieodłącznym towarzyszem był „rozum”, który nie zawsze się z nim zgadzał. A czy pan w życiu kieruje się sercem czy rozumem?

Powiem pani, że gdy zadzwoniono do mnie w sprawie tej reklamy to zaproponowano mi, żebym wybrał sobie organ, któremu chce użyczyć głosu. Bez zastanowienia wybrałem serce, ponieważ bliżej mi do serca niż do rozumu (śmiech).

Nie wyobrażam sobie aby zagrał pan ten drugi narząd. „Rozum” w tej reklamie był bardzo rozważny, chciał podejmować tylko słuszne decyzje…

No właśnie, jak to rozum. Często mówił np. „nie, nie idź tam bo będzie źle”. Nieustannie coś kalkulował, przeliczał czy analizował sytuację. A „serce” jest porywcze, żyje chwilą. Dla niego liczy się moment. Dzięki niemu podejmujemy zazwyczaj pochopne i nawet szalone decyzje, ale to dobrze, bo czasem dla powodzenia pewnych sytuacji należy rozum wyłączyć. Jeżeli człowiek nauczy się to robić – osiągnie nieosiągalne. Będzie w stanie kontrolować swój strach, swoje obawy. Jednak umiejętność ta jest trudna. Bardzo.

Dziękuję panu za to spotkanie.

→ Rozmawiała: Klaudia Łączkowicz

18.09.2018

• foto: TVN / youtube.com

• więcej wywiadów „GT”: > tutaj

 

One Reply to “Jarosław Boberek: Aktorstwo, to nie jest żadna misja tylko rzemiosło, zawód jak każdy inny”

  1. <>
    Mądre słowa. Gdyby więcej aktorów podchodziło w ten sposób – rozwijam swój talent, robię coś fajnego, daję radość ludziom. A oni wolą iść w politykę, udawać autorytety moralne – plując na własny kraj… Więcej przydałoby się nam Boberków, mniej Maciejów Stuhrów i Maj Ostaszewskich!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.