W całym kraju trwają protesty zatroskanych obywateli broniących polskiego wymiarU sprawiedliwości przed wrogimi knowaniami PIS-u. Ci zacni ludzie chcą, aby w sądownictwie „ było tak jak było”, czyli dobrze.
Przypominał swój artykuł z roku 2011, w którym opisałem wyczyny pewnego sędziego z Warszawy, który już wtedy „polskie sądownictwo zreformował”, więc teraz stanowczo protestuje przeciwko planom PIS-u, by jego „reformę” anulować.
→ (ai)
20.12.2019
• collage: barma / Gazeta Trybunalska
Nie ustaje krytyka polskiego wymiaru sprawiedliwości w mediach. Najkrócej można by ją streścić jednym wyrazem: DNO!
Jest to jednak ocena bardzo niesprawiedliwa i krzywdząca dla ludzi w togach, mundurach i garniturach, którzy wręcz dwoją się i troją, aby wymiarowi sprawiedliwości przywrócić społeczne zaufanie, poprzez gruntowna jego reformę.
Na czym taka reforma ma polegać, pokazał pan sędzia Andrzej Ż, (z sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa), na przykładzie prowadzonej przez siebie sprawy.
88-letni obecnie Jan Kobylański (milioner, założyciel i szef organizacji polonijnej w Ameryce Południowej, b. konsul honorowy RP w Urugwaju) czując się dotknięty tekstami w “Gazecie Wyborczej”, “Rzeczpospolitej”, “Newsweeku” i “Polityce” z lat 2004-2005, skierował prywatny akt oskarżenia wobec szefów tych mediów oraz ich dziennikarzy, a także b. ambasadorów: Jarosława Gugały i Ryszarda Schnepfa. Dotyczył on tekstów i wypowiedzi, w których przedstawiono Kobylańskiego jak szmalcownika wydającego Niemcom (za pieniądze) Żydów w czasie II wojny światowej, jako szpiega rosyjskiego i niemieckiego, który w czasie wojny wysługiwał się hitlerowcom jako kapo w obozie koncentracyjnym, w którym (jak napisał inny dziennikarz) nigdy go nie było, itp. itd. Kobylański chciał, by każdy z oskarżonych wpłacił 100 tys. zł na cel charytatywny.
Sędzia Andrzej Ż, od marca 2009 roku, tak jakoś sprytnie prowadził sprawę Kobylańskiego, że 8 grudnia 2011 r. zarzuty postawione przez niego szkalującym go dziennikarzom i dyplomatom…przedawniły się. A skoro się przedawniły, to sędzia Andrzej Ż, z czystym sumieniem, zgodnie z prawem polskim, unijnym, światowym (w tym i azjatyckim), sprawę….umorzył.
Osoby nie znające się na prawie polskim, unijnym, światowym i azjatyckim, próbują krytykować sędziego Ż, sugerując, że sprawę którą on umorzył, mógł rozstrzygnąć w ciągu tygodnia. Jeśli bowiem jeden dziennikarz napisał w gazecie, że pan Kobylański był w czasie II wojny światowej kapo w obozie koncentracyjnym, zaś inny dziennikarz napisał, że pan Kobylański nigdy nie był w żadnym obozie koncentracyjnym, zaś całą historię „obozową” wymyślił (zapewne aby wyłudzić odszkodowanie), to jeden z tych dziennikarzy z całą pewnością łże jak pies, a niewykluczone, ze obaj „mijają się z prawdą”, jak to się teraz ładnie określa łgarstwa.
Gdyby pan sędzia Ż. zażądał, aby jeden dziennikarz pokazał dokumenty (albo wskazał świadków) z których wynika, że Kobylański był w obozie koncentracyjnym kapo, zaś drugi przedstawił papiery z których by wynikało, że Kobylańskiego jednak w obozie nigdy nie było, to już miałby co najmniej jednego oszczercę w garści. Co prawda Kobylański, to spryciarz jakich mało, ale umiejętności przebywania jednocześnie w dwóch miejscach chyba jednak nie posiadł, co powinno przekonać sędziego Ż, że co najmniej jeden dziennikarz zełgał i powinien za to ponieść karę.
Dlaczego zatem tak prostej sprawy pan sędzia Ż nie rozstrzygnął w tydzień (no, powiedzmy w miesiąc, czy nawet rok) tylko prowadził ją tak długo, aż zarzuty się przedawniły? Dla sprawdzenia założeń rewolucyjnej reformy systemu wymiaru sprawiedliwości!
Zauważmy, że polskie sądy zawalone są różnymi sprawami, które sędziowie muszą rozstrzygać, a to kosztuje. Pensje sędziowskie – kosztuję. Przeróżne ekspertyzy- kosztują. Wezwania świadków – kosztują. Dowożenie z więzień podejrzanych- kosztuje! A to dopiero część kosztów. Czego by się taki ,czy inny sędzia nie dotknął – kosztuje. A społeczeństwo biedne, budżet państwa na wykończeniu, zrujnowany. Nie ma z czego całej tej, pożal się Boże, „sprawiedliwości” finansować. A zresztą i po co? Obojętnie jaki wyrok zostałby ogłoszony, w jakiejkolwiek sprawie, to i tak ten, co przegrał będzie niezadowolony i będzie wygadywał na sąd, że jest stronniczy, a może i nawet skorumpowany.
Żeby więc uniknąć całej tej kołomyi, teraz (po reformie) będzie tak: otrzymawszy do rozpatrzenia i sprawiedliwego osądzenia jakąś sprawę, sędzia ustali kiedy zarzucany sprawcy czyn przestępczy przedawnia się. W tym dniu (powiedzmy za 10 lat), sąd wezwie wszystkich zainteresowanych i ogłosi, że sprawa zostaje umorzona z powodu przedawnienia. Czyż nie genialne? A jakie tanie dla budżetu państwa, a więc i całego narodu!. A jeśli tanie, to i korzystne dla III RP, sprawiedliwe.
I pomyśleć, że autorem tak wspaniałej reformy wymiaru sprawiedliwości (przetestowanej z sukcesem na Kobylańskim) jest skromny sędzia Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa. Kariera sądownicza, a może i nawet polityczna, stoi przed tym wybitnym sędzią otworem. Zapewne jeszcze nie raz o nim usłyszymy.
→ Anthony Ivanowitz / pospoliteruszenie.org
18.12.2011 r.
kiedyś był dowcip o adwokacie, który odchodząc na emeryturę przekazał sprawę pewnego klienta synowi, mówiąc, że prowadzi ją od lat. Syn pistolet po miesiącu przychodzi do ojca i mówi, że sprawę załatwił definitywnie. Ojciec na to:
– Szkoda, bo ja z niej żyłem 15 lat.
To leciało tak:
“Stary adwokat chce przejść na emeryturę. Na weselu syna daje mu w prezencie listę swoich klientów. Szczególną uwagę zwraca na sprawę obywatela XYZ
– Synu, to jest bardzo poważna i trudna sprawa, ciągnie się już prawie 15 lat. Przekazuję ci ją, zwróć na nią szczególną uwagę.!
Po kilku miesiącach po miesiącu miodowym syn wpada rozpromieniony do ojca
– Tato, właśnie wygrałem sprawę obywatela XYZ. Możesz być ze mnie dumny.
– Synu, coś ty najlepszego narobił. Dzięki tej sprawie zbudowałem nasz dom, wykształciłem cię, ostatnio zmieniłem samochód, a ty tak po prostu wygrałeś ją w kilka miesięcy… z czego zamierzasz żyć ??”
rzeczywiście całkiem inna.