Marian Grotowski “Szewc” – fragment powieści

Na przełomie lutego i marca 2022 r. na półki księgarskie trafi nowa powieść Mariana Grotowskiego pt. “Zwycięzca”. To dobra okazja, aby przybliżyć postać i twórczość pochodzącego z Radomska autora.

Na zdjęciu: Marian Grotowski. Foto: archiwum prywatne autora. Kliknij, aby powiększyć.

Marian Grotowski, ur. w 1956 r. w Radomsku. Pisarz i poeta. Był członkiem i przewodniczącym Literackiej Grupy „PONAD” w Radomsku. Jest współtwórcą i wiceprzewodniczącym Towarzystwa Patriotycznego Radomsko oraz członkiem klubu “Gazety Polskiej” w Radomsku. Należy do Stowarzyszenia Autorów Polskich. Autor dwóch powieści historycznych: “Lesko” – opowiadającej o początkach państwa polskiego i “Szewc”, której bohaterem jest Jan Kiliński, tło książki stanowi Polska przedrozbiorowa i okres uchwalenia Konstytucji 3 Maja.

I właśnie fragment tego drugiego utworu prezentujemy naszym czytelnikom, jako zachętę do sięgnięcia po inne książki Grotowskiego.

→ (mb)

30.11.2021

• grafika: wydawca


Szewc

fragment powieści Mariana Grotowskiego

Wiosna dosyć długo w tym roku zwlekała, toteż zwały brudnego śniegu prawie do końca kwietnia piętrzyły się na ulicach i podwórkach. Poranki straszyły mrozem i mgłą, wieczory wiatrem i deszczem. Ściekającą dachami deszczówkę poranne przymrozki zmieniały w zwisające z rynien i gzymsów sople. Wyłożone brukiem Krakowskie Przedmieście zamieniało się w ślizgawkę, by wraz ze wznoszącym się ponad mury zamku królewskiego słońcem zaświecić płynącymi wzdłuż rynsztoków strugami wody.

Pomimo niesprzyjającej aury Trakt Czerski, prowadzący podróżnych z najdalszych zakątków kraju wprost do zamku królewskiego od samego rana wypełniał się kupcami oferującymi przybyszom swoje towary. Ożywiony ruch trwał do wieczora, a kiedy słońce schowało się za wieże kościoła świętej Anny, wzdłuż całego Traktu Królewskiego zapalano latarnie uliczne, okna zaczęły świecić światłem świec i łuczyw.

Matka Boska Passawska jakoś smutnie spoglądała w głąb opustoszałej ulicy. Ustawione wokół niej świece i codzienne świeże, przynoszone przez okolicznych mieszkańców, jak i przybyłych na sejm możnowładców kwiaty, nie rozjaśniły jej oblicza. Wśród pałaców i dworów, wśród wyniosłych kościołów, smagana deszczem i wiatrem daremnie oczekiwała choćby jakiegoś westchnienia spod stóp swojego cokołu.

Samotnie spoglądała w ciemność miasta, dźwigając na rękach swoje dzieciątko. Kiedy gasły uliczne latarnie, a świece zdmuchnął wiatr, tylko światła okien sali senatorskiej i sali tronowej na zamku wciąż jeszcze majaczyły wśród nocy.

Za dnia wiele dostojnych głów chyliło się w pokłonach, spiesząc na obrady sejmu. A tematów do obrad było sporo. Anarchizacja życia państwowego, wszechobecność prywaty, brak pieniędzy na wojsko, oświatę, niszcząca kraj buta oligarchów widzących jeno własne interesy, nieczułych na niedolę innych, na los Ojczyzny, na upadek obyczajów.

Jakiekolwiek próby naprawy Rzeczypospolitej, które z konieczności i dla dobra publicznego mogły spowodować uszczuplenie fortun magnackich, kończyły się okrzykiem: „Veto!” To właśnie słabość władzy, swarliwość, prywata i zaprzaństwo tych, którzy z racji sprawowanych przez siebie urzędów na straży interesów publicznych stać powinni, doprowadziła do pierwszego rozbioru Polski.

W taką właśnie dziedzinę wkraczali zaborcy, nie napotykając żadnego oporu. Nikt nie stanął w obronie, nikt nie wydobył miecza z  pochwy, nie krzyknął: „Nie pozwalam!”. Wielu magnatów, piastujących najwyższe urzędy w Polsce, a byli to często ludzie skoligaceni z dworami Austrii, Niemiec, Szwecji; wyznania protestanckiego, kalwini i luteranie, uzyskawszy gwarancję nienaruszalności swoich fortun rozpoczęło współpracę z zaborcami.

Tylko nieliczni, śladem króla Stanisława Augusta Poniatowskiego podjęli się porządkowania spraw w Rzeczypospolitej. Przywoływano w pamięci słowa księdza Piotra Skargi: „Boże, Rządco i Panie Narodów, z ręki i karności Twej racz nas nie wypuszczać. Wzbudź w nas szeroką i głęboką miłość ku braciom i  naszej najmilszej matce – Ojczyźnie naszej”.

Ożywienie nastrojów patriotycznych odsłoniło tajone przez wielu możnych i posłów poglądy oraz wyzwoliło tłumioną dotąd chęć odnowy suwerennego bytu państwa. Nasłuchała się też Matka Boska kłótni i swarów, nasłuchała. Bili jej pokłony konfederaci barscy broniący przywilejów szlacheckich, kłaniał się sam król Stanisław wyjeżdżając na spotkanie z Katarzyną, pogardliwie nazywaną „obrzydliwą Niemrą”.

W końcu przyszło opamiętanie. Działający od czterech lat sejm zniósł Liberum Veto, powołał do życia Komisję Edukacji Narodowej, ustanowił podatek na utrzymanie stutysięcznej armii i przystąpił do prac nad ostateczną treścią pierwszej w  dziejach Europy Ustawy Rządowej, zwanej konstytucją.

Zbliżał się maj 1791 roku. Zwlekająca z nadejściem wiosna momentalnie i żwawo wkroczyła w krajobraz polskich wsi i miast. Zielonością buchnęły lasy i puszcze, łąki upstrzyły się wielością barw, umaiły polnymi kwiatami przydrożne kapliczki, sady zaśnieżyły bielą jabłoni i wiśni. Także i Matka Boska z Krakowskiego Przedmieścia jakby poweselała, jakby na jej kamiennej twarzy pojawił się jakiś nikły promyczek uśmiechu, a może nadziei.

(…)

W pobliżu Ksawerego Branickiego, warchoła i krzykacza, i  Janikowskiego, przybocznego hetmana, znanego z burd i bijatyk, przysiadło dwóch tęgich rębajłów. Króla, ubranego na tę okoliczność w mundur Korpusu Kadetów otaczali uzbrojeni szambelanowie. Plac zamkowy wypełnili Towarzysze Narodowej Kawalerii Konnej pod dowództwem księcia Józefa.

Sam książę udał się do izby senatorskiej. Mieszkańcy stolicy zajęli wszystkie pobliskie ulice i bramy. Pomimo napięcia, wszyscy z drżeniem serc oczekiwali zaprzysiężenia wiekopomnego dzieła. Jan i  Julian wprowadzeni do sali przez Kołłątaja, zajęli miejsca na końcu i z zainteresowaniem przysłuchiwali się ceremonii rozpoczęcia obrad.

– Doprowadź więc godny marszałku – król Stanisław zwrócił się do marszałka Małachowskiego – dzieło dzisiejsze do końca, abym wiedział, czy-li dzień dzisiejszy mam kłaść między szczęśliwymi, czy-li też zapłakać nad Ojczyzną naszą.

Marszałek podszedł ku miejscu, skąd zwykle kierował obradami, usiadł na przeznaczonym dla siebie fotelu i uderzył trzykrotnie swoją laską o podłogę.

– Otwieram posiedzenie Sejmu. Za chwilę miłościwie nam panujący król Stanisław August Poniatowski złoży przed nami uroczystą przysięgę, że postanowień Ustawy Rządowej, jako jedynej gwarancji naprawy Rzeczypospolitej, strzec będzie jako najwyższego dobra. Zapraszam zatem przed tron królewski biskupa krakowskiego, Feliksa Turskiego z Biblią.

Biskup przeciskał się przez tłum zgromadzonych. Nagle jakiś szum, jakieś larum rozległo się wśród posłów. Przeraźliwy płacz dziecka zagłuszył wrzawę, jaką spowodowało pojawienie się na sali panów Szczęsnego Potockiego i Franciszka Ksawerego Branickiego, zajadłych wrogów króla i przeciwników konstytucji.

– Będziesz płakał, królu! Będziesz płakał, jako ja i wielu dziś płacze, jako i Polska, Ojczyzna nasza umiłowana płakać będzie – wrzeszczał poseł Suchorzewski, ciągnąc za sobą kilkuletniego chłopca.

-Widząc krzywdę, widząc niewolę, jaką ty, królu, Ojczyźnie naszej i jej obywatelom, wraz ze stronnikami i poplecznikami swymi szykujesz, łamiąc uświęcone obyczajem i wielowiekową tradycją prawa i przywileje szlacheckie, przywiodłem tu syna swojego i da Bóg, że nie zabraknie mi odwagi, aby tym oto nożem – wyjął z zanadrza okazały turecki kindżał – przeciągnąć po jego gardle. Lepiej, by oczy jego nie oglądały hańby i niewoli, jaką nam szykujesz. Królu, nie czyń tego!

Krzyk sztywnego ze strachu chłopca zamienił się w pisk i uwiązł w gardle, kiedy poseł rzucił się na twarz przed królewskim tronem.

– To hańba! – zerwał się z krzesła poseł Stanisław Kublicki. – Jam jest Litwin, nie Polak, ale nie pozwolę, by w błazeńskich popisach warchołów utonęła Rzeczpospolita. – Nie pozwolę!

– I ja nie pozwolę! I ja!

Kolejni posłowie zrywali się ze swoich miejsc, by publicznie dać wyraz swojemu wzburzeniu wystąpieniem Suchorzewskiego, i byliby pewnie zadeptali gnieźnieńskiego posła, gdyby nie wielkolud Kublicki, który podniósł krzykacza i  umieścił w  spokojnym miejscu. W tym samym czasie przyboczny hetmana, niejaki Janikowski, nie lada rzezimieszek, chcąc skorzystać z zamieszania, zapytał:

– A co, panie Ksawery, machniemy?

Jeden z  pilnujących Branickiego, szlachcic Piotrowski, równie sprawny rębacz i zabijaka, cedząc przez zęby odpowiedział krótko i treściwie:

– Wara chamie!

Tylko spojrzał zmarszczonym czołem na Janikowskiego, a ten jakoś dziwnie szybko zamilkł i schował się za plecami swojego mocodawcy.

Powoli na sali zapanowała cisza. Biskup Feliks Turski zbliżył się do królewskiego tronu, trzymając przed sobą Biblię. Król powstał, wyciągnął prawą rękę i położył ją na księdze, w lewej trzymał tekst konstytucji. Kto żyw, komu w piersiach biło polskie serce, na ten widok wstrzymał oddech. Była bowiem w tym niezwykłym obrazie, w tej ciszy, jakaś nadludzka moc, która pozamykała usta największym warchołom i mącicielom. Była w niej siła, która kruszyła najtwardsze i  nieczułe serca. Najbardziej zajadli przeciwnicy konstytucji, siedząc w swoich ławach, nagle stali się jacyś mali, cisi, jakby nieobecni. Biskup zbliżył się do królewskiego tronu, wyciągnął przed siebie Biblię i zwrócił się do króla:

– Miłościwie nam panujący królu, za chwilę złożysz przysięgę, że konstytucji, którą sejm nasz mając na względzie dobro i  bezpieczeństwo Ojczyzny naszej umiłowanej ułożył, nie złamiesz. Oto Biblia. Królu! Nie tylko przed nami, ale i przed tronem Stwórcy Najwyższego, Boga w Trójcy Świętej jedynego, przysięgać będziesz.

Mimo wcześniejszej, pełnej napięcia i  niepewności atmosfery, zapanowała cisza. Cisza tak głęboka, jakby całe wieki przetoczywszy się przez ziemię naszą, tu, w  zamku królewskim na chwilę się zatrzymały.

– Godny marszałku sejmowy – powtórzył raz jeszcze król – doprowadź więc dzieło dzisiejsze do końca, abym wiedział, czy-li dzień dzisiejszy mam kłaść między szczęśliwemi, czy-li też zapłakać nad Ojczyzną moją. Marszałek Małachowski podszedł do tronu. Król wstał, położył swoją prawą rękę na Biblii i zaczął:

– „W imię Boga, w  Trójcy Świętej jedynego. Stanisław August, z Bożej łaski i woli narodu Król Polski wraz ze Stanami Skonfederowanymi, naród polski reprezentującymi, uznając, iż los nasz jedynie od ugruntowania i wydoskonalenia konstytucji narodowej zawisł, wolni od obcej przemocy, drożej nad życie ceniąc niepodległość, dla ocalenia Ojczyzny Naszej niniejszą konstytucję uchwalamy i tę jako świętą deklarujemy”.

Donośny głos króla brzmiał coraz bardziej stanowczo i twardo. Odbijał się od ścian i uciekał przez otwarte okna na plac i ulice, gdzie zebrana rzesza mieszkańców miasta otwartymi ustami chwytała każde słowo, każdy dźwięk. Rozstawieni wokół pałacu Towarzysze Kawalerii Narodowej strzegli porządku wśród zgromadzonych. Gdzieniegdzie nieśmiało dały się słyszeć okrzyki:

– Gnębiciele przywilejów szlacheckich! Grabarze wolności naszej!

W innym miejscu, ze zdwojoną siłą zagłuszając niezdarne popisy niewielkich grup wichrzycieli, wybuchały okrzyki:

– Wiwat król! Wiwat Sejm! Wiwat Ojczyzna nasza!

Przywykłe do bitewnej wrzawy konie kawalerii, zaczęły niespokojnie stukać kopytami o  bruk, gotowe w  każdej chwili ponieść swoich jeźdźców do walki. Spięte ostrogami zachowywały spokój. Mijały długie chwile, zbliżał się wieczór, kiedy kościelne dzwony kolegiaty pod wezwaniem świętego Jana wezwały okolicznych mieszkańców na wieczorne nabożeństwo.

– Marian Grotowski

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.