Tomasz Szmydt – przypadkowy turysta

Facet wsiadł do samochodu w Warszawie i wysiadł w Mińsku. Następnie ogłosił, że tak bardzo podoba mu się na Białorusi, że do Polski wracać nie zamierza. Dodał, że rzuca robotę w sądzie, bo go nudzi i ma inny pomysł na życie. To jego prawo. Nazywa się Tomasz Szmydt i od 10 dni jego nazwisko w polskich mediach jest odmieniane przez wszelkie możliwe przypadki.

Ze wszystkich stron politycznej i medialnej scenki poleciały w kierunku byłego sędziego sądu administracyjnego w Warszawie obelgi i zarzuty. Pierwszy dał głos Żaryn nazywając go zdrajcą, dalej było już z górki: wszelkiej maści eksperci, funkcjonariusze, komentatorzy, działacze, redaktorzy, publicyści i politycy wylali na człowieka kubły pomyj, choć jak dotąd nikt nie przedstawił żadnych wiarygodnych dowodów, kogo i dlaczego Szmydt miał zdradzić.

Dlatego zrazu przystąpiono do grzebania w jego  życiorysie w nadziei znalezienia czegoś mocno kompromitujacego. Robiono to jednak tak nieudolnie, że lepsza legendę stworzyłaby serialowa scenarzystka Łepkowska, która ma większy dar ogłupiania społeczeństwa niż Macierewicz i jego cmokier Sakiewicz.

Na wszelki wypadek byli koledzy Szmydta z wymiaru sprawiedliwości pozbawili go urzędu sędziego twierdząc, że sam tego chciał, a znajomi z Sądu Dyscyplinarnego przy NSA uchylił immunitet zezwalając na jego zatrzymanie i ewentualne osadzenie w areszcie.

Dziś okazało się, że prokuratura wydała za turystą list gończy i zamierza wystąpić o Europejski Nakaz Aresztowania. Zdaniem śledczych Szmydt biorąc udział w programach telewizji białoruskiej i publikując w mediach społecznościowych wpisy wychwalające sąsiedniej kraj i jego przywódcę “działał na szkodę RP i wziął udział w “wojnie hybrydowej” wobec naszego kraju”.

Komentarz

Jako podsumowanie powinien posłużyć wywód na temat prokuratorskich, politycznych i medialnych marionetek, które już dawno utraciły zdolność do samodzielnego myślenia i są instruowane i ustawiane po kątach przez służby specjalne (nie tylko polskie), rozmaitych agentów wpływu, ambasadorów obcych państw i kapitał (nie tylko polski). Jednak rozwijanie tej myśli wydaje się być bezcelowe, gdyż większość czytelników “Gazety Trybunalskiej” od dawna wie, jak funkcjonuje ten kraj i zapewne nie chce czytać o rzeczach oczywistych.

Tomasz Szmydt wyjeżdżając z Warszawy do Mińska sam ukręcił na siebie bat, a jego krótkowzroczność można mierzyć nie w dioptriach a w milach morskich. Gdyby najpierw pojechał do Tel Awiwu, a następnie do pięknej stolicy Republiki Białorusi nie byłoby tego rejwachu wywołanego przez Żarynopodobnych osobników, którzy bez względu na kolor kolejnych rządów zawsze stoją na pierwszej linii z wiatrem we włosach, śliną na ustach i rozżarzonym mieczem w wątłych rękach. Parasol ochronny żydowskich służb jest tak wielki, że można pod nim schować niemal całą Europę i Amerykę Północną, a jeszcze zostanie miejsce.

Przy okazji tej nadmuchanej do granic wytrzymałości “afery” wyszło na jaw, że polski obywatel nie może pojechać na Białoruś w celach turystycznych lub handlowych, bo zaraz zostanie okrzyknięty szpiegiem, zdrajcą i synem źle prowadzącej się matki. Bo takie kierunki, jak Turcja, Serbia czy Chińska Republika Ludowa, nie mówiąc już o Izraelu, wywołują u braci urzędniczo-śledczo-rządowej same pozytywne skojarzenia.

→ (mb)

16.05.2024

• foto / źródło: x.com

• czytaj także: > “Leszek Sykulski – nowy wróg Polski wymyślony przez PiS”

 

 

One Reply to “Tomasz Szmydt – przypadkowy turysta”

  1. Zdrada Ojczyzny zawsze jest zbrodnią i w tej kwestii nie może być żadnej wątpliwości. Tylko, czy ten głupi sędzia Szmydt jest jedynym zdrajcą Polski, z którym mamy do czynienia? Wątpię.

    Czym się różni zdrada “białoruska” od zdrady “amerykańskiej”, brytyjskiej czy arabskiej? Niczym. We wszystkich tych sytuacjach mamy do czynienia z łobuzami, którzy nasz narodowy interes przedkładają nad swoje partykularne interesy. Interesy prawdziwe lub rzekome.

    Czym się różni paplanie o polskich sprawach przez tępego sędziego w Mińsku od opowiadania polskiego głupiego ministra na salonach w Brukseli lub w amerykańskim Białym Domu? W zasadzie – niczym. Jednak jest rzecz ważniejsza, która powinna konstytuować całą sprawę w sposób jednoznaczny.

    Pan redaktor nie podejmuje tego tematu, gdyż współcześni głupcy zapewne natychmiast ogłosiliby go zdrajcą i ruską onucą, a następnego dnia jego telefon, internet oraz on sam znaleźliby się pod “dyskretną” opieką całej zgrai smutnych panów. Nie mówiąc już o kwiku bezrozumnej gawiedzi, która otaczałaby go zewsząd.

    Rosja, jak wiadomo, prowadzi wojnę z Ukrainą, co może być oceniane jednoznacznie. Oczywiście, najchętniej przez ludzi z prostym umysłem. A Białoruś? Przecież Białoruś nie zagraża polskim interesom. Przecież Białoruś szanowała prawa polskiej mniejszości! A to, że Łukaszenka nie lubi, kiedy ktoś mu pluje w kaszę i broni się przed wpływami wichrzycieli, nie powinno chyba nikogo dziwić. Historia wielu krajów pokazuje, że pięknoduchy w swoim naiwnym przekonaniu o wolności, demokracji i bezwzględnej równości, gotowi są sprzedać wszystko i wszystkich za swoje mrzonki. Nawet tylko za kremówki i gumę do życia. Tak jak było to w Polsce. Czy po “solidarnościowej” rewolucji robionej min. za pieniądze CIA, mamy jeszcze coś polskiego? A potrafi to ktoś wymienić? Czy jesteśmy krajem wolnym i suwerennym? Czy wszystko, co się tu i teraz dzieje, nakierowane jest na troskę o Polaków, czy głównie na troskę o obecnych właścicieli Polski? Szkoda słów.

    Irytuje mnie też prymitywny “patriotyzm”, którzy polscy posłowie – nie pytani zresztą o zdanie, tak ochoczo prezentowali podczas piątkowego posiedzenia sejmu. Kochani idioci, wam naprawdę śpieszy się na front? I pewni jesteście, że ginąć będziecie za nasze polskie sprawy?

    Zastanawia mnie kto wam tych wszystkich głupot naopowiadał. Nieraz brzydzę się tym co, robicie. Najczęściej jednak jest mi po prostu żal…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.