W lutym 2009 r. ks. Jan Sochoń, przyjaciel ks. Jerzego Popiełuszki i współautor dokumentacji beatyfikacyjnej zamordowanego 40 lat temu kapelana “Solidarności”, udzielił wywiadu przedstawicielowi “Dziennika Gazety Prawnej”.
Rozmowę przeprowadził Robert Mazurek. Przypominamy dziś, w rocznicę śmierci ks. Jerzego, najciekawsze wypowiedzi ks. Sochonia.
Znajomość
Jurek często przyjeżdżał do Wasilkowa na Białostocczyźnie, skąd pochodzę, bo tam wikariuszem był ks. Piotr Bożyk, jego dawny katecheta. I tak widywaliśmy się na plebanii. Bliżej poznaliśmy się już w latach 80., kiedy mieszkał na Żoliborzu. Notabene już po jego śmierci, pracując w parafii św. Stanisława Kostki, mieszkałem w jego pokoju i tam poznałem jego kazania, notatki, które później wydałem. Stał mi się niesłychanie bliski po śmierci.
Posługa
Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że zostanie sługą Bożym, a ja będę współautorem jego positio, czyli dokumentów potrzebnych do procesu beatyfikacyjnego, będę zajmował się jego życiem i działalnością, to mocno bym powątpiewał. Niektórzy jego koledzy kapłani śmiali się, że prędzej im kaktus na dłoni wyrośnie, niż Jurek zostanie Świętym.
Anna Szaniawska, żona prof. Klemensa Szaniawskiego, opowiadała, że kiedy przyszedł do seminarium, to tak naprawdę nie umiał dobrze mówić po polsku. W szkole uczył się przeciętnie.
Bo to był zwyczajny chłopak, normalny ksiądz! Oni pamiętali, jak zaspał na mszę świętą czy nie odprawił jakiejś modlitwy (śmiech). Pochodził ze zwyczajnej rodziny, prostej, ale przenikniętej taką wschodnią dobrocią, życzliwością. Wyrósł w świecie, w którym przenikały się wpływy katolicyzmu, prawosławia, islamu.
W jego pracy nie było nic niezwykłego, nadzwyczajnego, nic – jak byśmy to dzisiaj powiedzieli – medialnego. Miał kłopoty ze zdrowiem, z tarczycą, jakieś historie żołądkowe i nie mógł pełnić tylu obowiązków co wikary, więc pomagał na parafiach jako rezydent. Był też duszpasterzem środowisk medycznych.
Kapelan
(Strajkujący w 1980 r. hutniczy) w końcu trafili do parafii św. Stanisława Kostki na Żoliborzu. Ówczesny wikary ks. Czarnota właśnie odprawił mszę, a ks. Popiełuszko, który razem z nim był wtedy w kancelarii parafialnej, powiedział: “To może ja pójdę?”.
Tam zaczęła się jego – trzeba użyć tego słowa, choć nie bardzo pasuje – kariera duszpasterska. Poszedł do huty w ciemno, potem wspominał, że trochę się tego bał, był onieśmielony, bo nie wiedział, jak postępować z hutnikami, a i oni nie bardzo wiedzieli, jak traktować młodego księdza. Wspominał, że kiedy wchodził przez bramę Huty Warszawa, usłyszał burzę braw. Odwrócił się, bo myślał, że ktoś ważny przyjechał, ale to były oklaski dla niego. Dalej wszystko już potoczyło się naturalnie. Jurek przejął również prowadzenie zainicjowanych przez prałata Teofila Boguckiego mszy świętych za Ojczyznę i stało się coś przedziwnego, bo do kościoła św. Stanisława zaczęli zjeżdżać ludzie nie tylko z Warszawy, ale z całej Polski. Sprawił to styl bycia Jurka.
Ludzi pociągała prostota, skromność i wrażliwość Jurka, jego wewnętrzna szczerość. Myślę, że ludzie wybaczą księdzu, jeśli nie jest specjalnie wykształcony, że się na czymś nie zna, ale chcą, by po prostu całym sercem był dla innych. I taki był styl księdza Jerzego.
Kazania
Gdyby czytać kazania ks. Popiełuszki dzisiaj, bez znajomości tych realiów, to naprawdę trudno dostrzec w nich politykę. To dobrze zredagowane homilie, czasem zawierające jakieś popularnie przedstawione treści filozoficzne, żadnej polityki.
Następował jego ogromny rozwój duchowy i intelektualny, przeszedł przedziwną drogę dojrzewania. To z jednej strony było – muszę to tak “kościelnie” ująć – działanie Ducha Świętego, z drugiej zaś wielki rozwój intelektualny. Sądzę, że środowisko solidarnościowe, w którym się obracał, sprawiło, że uwierzył w siebie. Paweł Czartoryski pytał Annę Szaniawską: “Jak to jest, że ten chłopak z miesiąca na miesiąc tak dojrzewa? Przecież każde jego kazanie jest bogatsze: językowo, treściowo, ideowo?”.
Jego kazania były tak głębokie i teologicznie wysmakowane, że o ich autorstwo podejrzewano np. Klemensa Szaniawskiego. Jurek z zalęknionego, stroniącego od ludzi chłopaka stał się człowiekiem obracającym się w centrum życia duchowego, politycznego i kulturalnego Warszawy.
Prymas Glemp
W kurii panowało wtedy przekonanie, że ks. Popiełuszko sprawia kłopoty. Komuniści cały czas skarżyli się, że to on przeszkadzają “normalizacji”. 14 grudnia 1983 r. prymas spotkał się z ks. Jerzym i zwrócił mu uwagę, mówiąc: “Słuchaj, nie jesteś jedynym, który dobrze pracuje, są również inni, równie gorliwi i oni z pokorą spełniają swoje obowiązki”. Ksiądz kardynał dodał też: “Ty i ja jesteśmy kapłanami i nie możemy zdradzić Chrystusa – ty w imię swoich, a ja w imię swoich racji”.
Ksiądz Jerzy wybiegł wtedy ze spotkania ze łzami w oczach, a w swoich zapiskach napisał bardzo gorzkie słowa: “Zarzuty mi postawione zwaliły mnie z nóg. SB na przesłuchaniu szanowała mnie bardziej”. Dziennikarze zwykle na tym kończą, ale potem jest dodane: “Nie jest to oskarżenie. Jest to ból, który uważam za łaskę Boga prowadzącą do lepszego oczyszczenia się”.
SB
(Służba Bezpieczeństwa zaczęła interesować się niepokornym księdzem) wstępnie już w 1980 r., ale tak na poważnie to w lutym 1982 r., ale za to te ostatnie lata to było, jak ktoś to ujął, przyśpieszone dojrzewanie do męczeństwa. Zaciskała się coraz ściślejsza pętla.
Donosił ks. Michał Czajkowski, a teraz czytam, że za tajnego współpracownika był uważany przez SB również ks. Andrzej Przekaziński, przyjaciel ks. Popiełuszki, dyrektor Muzeum Archidiecezjalnego. Z pewnością Jurek miał świadomość, że jest szpiegowany, że na niego donoszą. Przyszła kiedyś do niego jego współpracowniczka i ostrzegła: “Jurek, on donosi na ciebie”. On tylko posmutniał, ale nic nie powiedział.
On rzeczywiście, jak chrześcijańscy męczennicy, nigdy nie pragnął, by jego prześladowców dosięgnęło to, co spotyka jego. Nigdy nie chciał, by cierpieli jego oprawcy.
Przeświadczenie
Nie chciałbym, żeby zabrzmiało to melodramatycznie, ale miesiąc przed śmiercią Jerzego byliśmy razem na pogrzebie znajomego z Białostocczyzny. Rozmawialiśmy w drodze powrotnej i ja go w pewnej chwili spytałem: “Jurek, czy ty się w ogóle nie boisz?”. A on tak spokojnie, ale chyba lekko przestraszony, mówi: “Wiesz, Janek, chyba mnie mogą zabić”.
→ oprac. (kk) / źródło: dziennik.pl
19.10.2024
• grafika: barma / Gazeta Trybunalska
historia bez odnotowanych wydarzeń nie istnieje. Czy ktoś słyszał o pewnym myśliwym, którego rozdeptał mamut?
W późnych czasach gierkowskich, zanim jeszcze wybuchła Solidurność, w PRL-u pojawił się dowcip o pewnym ojcu, który z dwoma synami chodził na ryby. Pewnego razu poszedł jednak sam i wszelki ślad po nim zaginął. Poszukiwania nic nie dały…
Po półrocznym okresie żałoby obaj synowie w końcu wybrali się nad wodę. Rzucali, zanęcali i nic – ani jednego brania! Zrezygnowani już mieli wracać do domu, kiedy jeden z nich zarzucił zestaw w takie niepozorne miejsce. I wtedy stał się cud. Spławik oszalał, a chłopak zaczął wyciągać na brzeg ryby. I to nie jakieś znane wszystkim wędkarzom tzw. suche dupy, ale naprawdę piękne okazy min. sumów. Drugi z braci też chciał zabłysnąć udanymi połowami i postawił swój zestaw obok miejsca, w którym łowił brat. Normalnego brania nie miał, ale spławik zanurzał się w wodzie za każdym razem, kiedy tylko delikatnie ruszył kijem. A to jakiś leniwy skurczybyk! Zaklął i zaraz potem mozolnie zaczął się siłować z wędką. Kiedy zdobycz pojawiła się tuż pod lustrem wody podbiegł do niego pierwszy brat z podbierakiem, żeby mu pomóc. Po chwili nad lustrem wody pokazało się jakieś wielkie i dziwne cielsko. Braciom szybciej zabiły serca i postanowili wyholować zdobycz na brzeg. Po krótkich oględzinach poczuli jednak wielkie rozczarowanie. To nie była ryba!!! To były nadgryzione zwłoki ich ojca! Mieli zabluźnić – jak to zwykle robi się w takich wypadkach, ale tylko spojrzeli się na siebie porozumiewawczo, i zgodnie – choć z nutką małej niepewności – powiedzieli: “To co, zarzucimy go jeszcze raz???
Kochani, i TAK TO BYŁO Z KSIĘDZEM Jerzym, którego trup po pewnym czasie przyniósł Solidurności nieograniczoną władzę, a polskiemu klerowi – nieograniczony dostęp do polskich dóbr.
AMEN.
A co wtedy, po tym morderstwie zrobił papież ? Ilu komunistów przyjął na audjenciach do końca swojego pontyfikatu ?
Zosieńko, papiestwo ma na rękach dużo więcej krwi niż komuniści…