20 lat bez Zdzisława Beksińskiego. Śmierć wyszła z jego obrazów

21 lutego 2005 r. po godzinie 9. wieczorem do mieszkania nr 314 na trzecim piętrze bloku przy ul. Sonaty 6 na warszawskim osiedlu Służew wszedł 19-letni Robert K. Poprosił gospodarza, malarza Zdzisława Beksińskiego, o 10 tys. zł pożyczki, kiedy ten odmówił chłopak rzucił się na niego i, jak ustalili śledczy, zadał mu 17 ciosów nożem.

Krwawa napaść na 76-letniego Beksińskiego i tragiczna śmierć wpisały się w tematykę jego twórczości. Neurotyczne, apokaliptyczne obrazy, z których słynął, zachwycały jednych, u innych wywoływały nieskrywaną niechęć. Polska krytyka artystyczna na początku lat 70. ub. w. nie była przygotowana do odbioru prac malarza, agresywne, niesprawiedliwe recenzje i komentarze, jak to zwykle bywa, miały swoje źródło w niezrozumieniu świata, który kreował. Kiedy nazwisko Beksińskiego zyskało rozpoznawalność w dużej mierze za sprawą mieszkającego we Francji kolekcjonera i inwestora Piotra Dmochowskiego, który podpisał z artystą długotrwały kontrakt nabywając jego dzieła po około 1000 dolarów USA (średnia płaca w Polsce w latach 80. ub. w. mieściła się w przedziale 15-35 dol.), niechęć do twórcy ustała, lecz nie zaniknęła zupełnie.

Zdzisław Beksiński, obraz bez tytułu, 1982, olej na płycie pilśniowej, 87 x 87 cm. Źródło: dmochowskigallery.net.

Gęsta, przytłaczająca, pesymistyczna tematyka obrazów idealnie wpisała się w klimat lat 80., stan wojenny, kryzys ekonomiczny, rozbicie społeczne – wszystkiego można było się na nich dopatrzeć. Jednak emocjonalne zapotrzebowanie odbiorców nie szło w parze z rozwojem sztuki Beksińskiego, ponieważ malarstwo upadku, erozji, smutku rozwijał już dekadę wcześniej, w epoce Gierka zapamiętanej jako okres rozwoju PRL i dobrobytu.

Czasy się zmieniały, niepodrabialny, pojedynczy styl sztuki Beksińskiego ewoluował. Autor, wraz z rozwojem technologii, zainteresował się zapisem cyfrowym, nagrywał filmy video, eksperymentował z fotografią, grafiką komputerową.

Pod koniec lat 90. ub. w. przeżył dwie osobiste tragedie: we wrześniu 1998 r. zmarła jego ukochana żona Zofia, a w Wigilię 1999 roku samobójstwo popełnił jedyny syn Tomasz (1958-1999).  W dzienniku zanotował pragmatycznie:

Chyba dobrze się stało, że umieramy w mojej rodzinie w takiej kolejności. Gdybym odszedł pierwszy, a teraz umarł Tomek, to dla Zosi byłoby to nieporównywalnie cięższe przeżycie niż dla mnie. Nie można sobie nawet wyobrazić jej cierpienia i zagubienia. Gdybyśmy umarli oboje, w dowolnej kolejności, to Tomek sam chyba nie dałby sobie rady ze swym życiem i światem realnym. Tak jak się stało, stało się najsprawiedliwiej i nie można uważać, że Bóg się na nas uwziął. Ja mam najgrubszą skórę i ja zostałem na deser.

Ostatnie lata życia Beksiński spędził w samotności. Choć nigdy nie był nadmiernie otwarty na kontakty z ludźmi, w tym okresie mocno się izolował. Stał się ostrożny, nawet zalękniony, w mieszkaniu kazał zamontować drzwi antywłamaniowe i monitoring video. W owym czasie malował dwa obrazy miesięcznie. Kilkanaście godzin przed śmiercią zanotował w swoim dzienniku: „Może jednak mimo wszystko uda mi się dziś skończyć obraz”. Nie dokończył. Śmierć wyszła z jego obrazów.

W 2014 r. ukazała się biograficzna książka Magdaleny Grzebałkowskiej pt. „Beksińscy. Portret podwójny”, a dwa lata później Jan P. Matuszyński zrealizował film fabularny poświęcony artyście i jego bliskim  pt. „Ostatnia rodzina” ze znakomitą rolą Andrzeja Seweryna. W 2017 roku miał premierę film dokumentalny Marcina Borchardta pt. „Beksińscy. Album wideofoniczny”  zmontowany z materiałów z domowego archiwum.

Czytaj także: „Światłoczuła „Ostatnia rodzina”.

Twórczość Beksińskiego jest stale obecna w polskiej kulturze, największe kolekcje, oprócz Dmochowskiego, który chętnie prezentuje swoje zbiory, posiada Muzeum Historyczne w Sanoku – miejscu urodzenia malarza.

Czytaj także: „Warszawa. Dwie wystawy: Plewiński i Beksiński”.

W 1970 r. w wywiadzie udzielonym miesięcznikowi „Polska” orędownik „indywidualnej formy dla kształtów  postrzeganych codziennie” powiedział:

Chciałbym, żeby moje obrazy i rysunki „przetrwały”. Oczywiście jest to pragnienie absurdalne. Nikt lepiej ode mnie nie widzi tego, że jakiekolwiek przetrwanie jest niemożliwe. W którymś jednak z wczesnych momentów swego życia, gdy opromieniony charyzmatem naiwności nie zdawałem sobie jeszcze w tym stopniu, co dziś, sprawy z determinizmu przemijania postanowiłem malować, rysować, rzeźbić, by „przetrwać w swoich dziełach” (wyznanie to wstydliwe), potem zaś, w miarę upływu lat i kostnienia w przyzwyczajeniach, stawało się to bardziej stereotypem zachowania (i odczuwania). Dziś maluję, by „nie patrzeć” na to, co widzę i „nie widzieć” tego, co wiem; by myśleć, że jest tak jak dawniej, gdy sądziłem, że można „przetrwać w dziełach”, dziś bowiem wiem, że przetrwanie czegokolwiek, gdziekolwiek i w jakikolwiek sposób jest niemożliwe, jest po prostu absurdem.

Zaś w rozmowie z Magdaleną Bartoszek, opublikowaną na stronie Galerii Esta, mówił:

Najbardziej podatny byłem zawsze na przypadkowe bodźce, działające na mnie bez specjalnego ich szukania. Gdy zacząłem powoływać się na Turnera, nikt nie wiedział, że jedynym obrazem Turnera, który widziałem był jakiś pejzaż przedstawiający jakiś statek zawijający lub wychodzący z portu. Widziałem go przez dwie sekundy na jakimś filmie fabularnym. Dostałem nim jak w łeb i mam go przed oczyma do dziś. Nigdy nie miałem ochoty na pogłębianie własnych spostrzeżeń, szukanie albumów Turnera, studiowanie epoki i stylu. Podobnie było z Klimtem. Podobnie było z obrazem Wyspa Umarłych Boecklina, który poruszył mnie – zobaczony jeszcze w dzieciństwie na jakiejś pocztówce. Cała moja wiedza o historii sztuki, pochodzi z opakowań płyt, pocztówek lub migawek w kinie. Jadę pociągiem i wyglądam przez okno… Jeśli akurat jest tam jakiś obraz, to mogę przypadkowo i przez moment zobaczyć go i może on mnie poruszyć. Nie znam systematycznie ani jednego okresu historii sztuki.

(…) Bardzo wielu malarzy miało wpływ na to co robię ale nikt w sposób systematyczny o czym już pisałem wyżej. Oczywiście są tu i Boecklin i Moreau ale też wielu, wielu innych. Z polskich np. Grottger, Aleksander Gierymski i Wojtkiewicz, ze współczesnych Brzozowski. To z pozoru od sasa do lasa ale tak było i jest. U jednych interesowała mnie forma (przez co rozumiem kształt) którą nadawali przedmiotom i istotom żywym, u innych sposób położenia farby i faktura u innych atmosfera i wyraz emocjonalny. To konglomerat widziany z okna pędzącego wagonu.

Zdzisław Beksiński 1929-2005

→ M. Baryła

22.02.2025

• collage: barma / Gazeta Trybunalska

• więcej o wystawach: > tutaj

• więcej wspomnień: > tutaj

 

One Reply to “20 lat bez Zdzisława Beksińskiego. Śmierć wyszła z jego obrazów”

  1. Znakomity tekst. Jeden z najlepszych, jakie ukazały się przy okazji śmierci Beksińskiego w polskim internecie. Zrozumiałe jest, że autor nie eksponował kontaktów z Dmochowskim, który podsunął mu umowę bardzo korzystną dla niego, co było wielokrotnie polem do dyskusji na ten temat. Jednak intencje Dmochowskiego i robota jaką wykonał dla popularyzacji prac Beksy w efekcie przyniosły dużo pożytku.
    Pozdrawiam.
    M.W.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *