10 lutego 2021 r. część portali, stacji radiowych i telewizyjnych dostępnych w Polsce, przystąpiła do akcji protestacyjnej pn. „Media bez wyboru”, chodziło o sprzeciw wobec planowanego przez rząd PiS podatku od reklam. W kontestacji niezadowolenia wziął także udział Tomasz Stachaczyk, właściciel lokalnego radia, portalu i papierowego tygodnika.
W witrynie „epiotrkow.pl” w notatce zatytułowanej „Dołączyliśmy do ogólnopolskiego protestu Media bez wyboru„ przedstawiono stanowisko wydawcy:
Choć nowy podatek dotknie przede wszystkim największych graczy na rynku medialnym to naczelny epiotrkow.pl podkreśla, że mając na uwadze solidarność branżową i troskę o niezależne media nie mogliśmy podjąć innej decyzji niż wsparcie akcji. Zwrócił uwagę również na to, że bezczynność w obliczu takich decyzji może zrodzić dalsze konsekwencje. – Dzisiaj zapukają do was, a jutro przyjdą po nas.
Niedługo potem „Gazeta Trybunalska” skomentowała tekst ze stachaczykowego portalu. Kamil Kozielski w art. „Piotrkowskie “niezależne” media protestują” napisał:
Użycie przymiotnika “niezależne” w kontekście portalu prowadzącego politykę promagistracką i chętnie korzystającego ze wsparcia instytucji samorządowych dowodzi hipokryzji i, w konsekwencji, śmieszności jego redaktora naczelnego i właściciela.
Stachaczyk do czasu, kiedy zmuszony został do porzucenia działalności gospodarczej w zakresie projektowania i sprzedaży systemów alarmowania i ostrzegania, z której czerpał na tyle znaczne profity, że należące do niego od 1992 r. Radio Piotrków traktował jako kontynuację swojej pasji krótkofalarskiej, zmienił się nie do poznania. Stało się tak dlatego, że w wyniku poważnego konfliktu na tle finansowym pomiędzy nim, a głównym konstruktorem Mundkiem Sobońskim, który zdecydował się na prowadzenie samodzielnej działalności, Stachaczyk został z niczym. Aby utrzymać redakcję, rodzinę, a po rozwodzie z Haliną (czytaj: „Hołubowicz-Stachaczyk: Bo pan jest pyskaty”), zapłacić alimenty na dwoje dzieci i prowadzić w miarę bezpieczne życie, całą uwagę poświęcił rozgłośni, papierowemu periodykowi „Tydzień Trybunalski”. Był taki czas, że światło w jego pokoju nie gasło, a pomieszczenia redakcji opuszczał chyba jedynie po to, aby zejść do sklepu po papierosy i to tylko w tedy, gdy nie wyręczył go któryś z pracowników.
Model biznesowy, jaki przyjął, nie polegał na tym, aby w swoich mediach zamieszczać wartościowe i ciekawe materiały, które przyciągną słuchaczy, czytelników i w konsekwencji reklamodawców, bo żeby to robić należało mieć wykwalifikowany, zaangażowany, lojalny i dobrze opłacany personel.
Stachaczyk zawsze miał węża w kieszeni i nie anemicznego zaskrońca, lecz potwora o długości zbliżonej do pociągu towarowego. Z tego powodu, co bystrzejszy pracownik rozgłośni, gdy tylko nadarzała się okazja, czmychał z Radia Piotrków, a po zmianie nazwy, z radia Strefa FM. Praca na umowach zlecenie, a w najlepszym przypadku za głodowe, minimalne wynagrodzenia, nie uśmiechała się nawet tym, którzy dołączyli do jego zespołu kierowani potrzebą dokonania czegoś ważnego.
Już wcześniej z redakcji odeszli: Marcin Tercjak, Robert Gusta, Krzysiek Bąk i szybko trafili do ogólnopolskich korporacji medialnych (czytaj: > “Piotrków. 25 lat radia”). W kolejnych latach tygodnik i radio upuścili: Jacek Bykowski, Paweł Małolepszy, Janek Surma – stanowiący merytoryczny trzon nadawcy, a dalej Jacek Stępnicki (jedyny reporter z prawdziwego zdarzenia, jaki pracował u Stachaczyka), Marcin Pampuch, Antoni Opala, Anna Rzędowska, Waldek Szaj, Mariusz Stępnicki, Barbara Zatorska, Aneta Żerkowska, Anna Wiktorowicz (jedyna osoba upoważniona do posługiwania się tytułem dziennikarza, jaka kiedykolwiek miała styczność z kadrą z Jagiellońskiej 7) i cała rzesza osobowości, które nie były etatowymi pracownikami.
Dla wielu radiowców wybawieniem stała się posada w urzędzie miasta czy szkolnictwie, bo w tych miejscach nikt ich finansowo nie upokarzał. Przy Stachaczyku z początkowego składu pozostali dwaj fanatycy: Robert Gala (utrzymujący się z pracy kuriera pocztowego, czytaj: > „Media Tomasza Stachaczyka – na bogato, czyli fetysz Roberta Gali”) i Marcin Cecotka, także przez lata poszukujący dodatkowego zajęcia.
Przez firmę przewinęli się w większości grafomani, plagiatorzy, osoby o wąskich horyzontach myślowych, będący najczęściej absolwentami piotrkowskiej filii UJK (obecnie Akademia Piotrkowska). Stachaczyk, a później jego druga żona, osoba po przejściach Beata Hołubowicz (córka geodety dr inż. Hołubowicza), która nieco wcześniej na kolanach szefa zastąpiła Annę R., bardzo dbali, by do zespołu nie dołączył nikt, kto przewyższałby ich kulturą, wiedzą i znajomością rzemiosła, co obiektywnie nie było trudne.
Niedawno w składzie redakcyjnym pojawił się „następca tronu” 18-letni Iwo Stachaczyk, będący owocem związku właściciela rozgłośni i jego małżonki; według informacji docierających do „Gazety Trybunalskiej” jest on oczkiem w głowie matki i publikując swoje dość niewprawne notatki, głównie dotyczące wypadków drogowych, dostarcza jej powodów do dumy. O młodzieńcu będzie więcej w „GT” już niebawem.
W gromadzeniu środków na utrzymanie podmiotów gospodarczych Stachaczyka wielką rolę odegrał Artur Wolski, były rzecznik prasowy tomaszowskiego urzędu miasta, który po perturbacjach związanych z przywiązaniem do akcyzowych produktów i jazdy samochodem trafił do Radia Piotrków. Ponieważ miał kontakty w terenie otrzymał zadanie naganiania gminnych samorządów na płatne materiały prasowe. To wtedy ośmielony sukcesem finansowym Stachaczyk bez ograniczeń i zahamowań zaczął promować okolicznych urzędników i ich dokonania, a ci odpłacali się reklamami, artykułami sponsorowanymi, itd.
Czytaj: “Kto finansuje radio Strefa FM, czyli warto dobrze żyć z byłym konfidentem”.
Hossa zawsze pojawiała się cyklicznie, przed wyborami samorządowymi. Kandydaci na radnych ustawiali się w kolejkach do gabinetu Stachaczyka będącego w istocie niezbyt schludnym pokojem, przesiąkniętym dymem papierosowym, bo redaktor palił jednego za drugim. Cel pielgrzymek był prosty: chodziło o wynegocjowanie atrakcyjnych cen za materiały propagandowe, emisje spotów, wywiady itd.
A redaktor dzielił i rządził, podnosił z kolan tych, którzy na klęczkach obiecywali mu złote góry po wyborach. Ten okres trwał i trwa nadal. Wybrany w 2024 r. na urząd prezydenta miasta „człowiek znikąd” – 31-letni Juliusz Mateusz Wiernicki, który swoją rozpoznawalność zyskał dzięki Stachaczykowi zaproponował mu posadę członka rady nadzorczej w Elektrociepłowni Piotrków, z którą ten posiada umowę na dzierżawę terenu i komina w związku z posadowieniem tam radiowego sprzętu nadawczego. Stachaczyk tę ofertę przyjął pomimo głosów sprzeciwu płynących z jego otoczenia.
Czytaj: „Piotrków. Komin Stachaczyka”.
W tym momencie nastąpił upadek Tomasza Stachaczyka, jako wydawcy i redaktora. Ten upadek został, jak wynika z powyższych rozważań, zapoczątkowany dużo wcześniej, gdy opublikował pierwszy płatny materiał z gminy, ale wisiał jeszcze nad kloacznym dołem na włosku tak cienkim, jak nić dentystyczna. Runął jednak w dół, z którego już nigdy się nie wyłoni. Swoim słuchaczom i czytelnikom pokazał środkowy palec, choć pewnie większość z nich go nie dostrzegła, i dołączył do tego cyniczny uśmiech z ukrytym pytaniem: – I co mi zrobicie?
Art. 10. pkt. 1. Ustawy z dnia 26 stycznia 1984 r. Prawo prasowe wyraźnie wskazuje:
Zadaniem dziennikarza jest służba społeczeństwu i państwu. Dziennikarz ma obowiązek działania zgodnie z etyką zawodową i zasadami współżycia społecznego, w granicach określonych przepisami prawa.
I nie o prawo tu idzie lecz ludzką przyzwoitość. Zatem posługiwanie się przez Stachaczyka takimi pojęciami jak „solidarność”, niezależne media” czy „moralność” jest nie tylko nieuprawnione, ale nad wyraz obrzydliwe. Każda osoba, która od chwili przyjęcia przez niego funkcji członka rady nadzorczej samorządowej spółki zdecydowała się na udział w audycji radiowej lub udzieliła wywiadu witrynie „epiotrkow.pl” mimowolnie zaakceptowała taki stan rzeczy dając Stachaczykowi przyzwolenie na ostatecznie sprzeniewierzenie się wartościom wpisanym w zajęcie, jakim jest praca redakcyjna.
Tomasz Stachaczyk jest przykładem osobnika, który w pogoni za pieniądzem, którego i tak nigdy nie potrafił spożytkować, i realizacją swoich ukrytych pragnień o rzeczywistym wpływaniu na losy miasta przekroczył granicę, której nie przekroczyli nawet Michnik i Sakiewicz, chociaż w dziedzinie manipulacji i czerpaniu korzyści z obcowania z władzą są niepodważalnymi ekspertami.
Gdy w witrynie TV Republika ukazał się artykuł bezimiennego autora, choć mógłby być nim każdy, na przykład Beata Dróżdż, pt. „Miłość po godzinach – namiętny skandal w Piotrkowie Trybunalskim” (data publikacji: 18-02-2025 19:40), będący z założenia atakiem skierowanym wobec premiera Tuska, mimo, że posłużono się wydarzeniami z życia Wiernickiego – naiwnego i niedoświadczonego prezydenta Piotrkowa – Stachaczyk postanowił zaatakować. Zamieścił tekst publicystyczny pt. „Co wolno, a czego nie wolno Panu, Panie Prezydencie”, w którym, jako samozwańczy mentor, zatroskany ojciec wskazuje:
Większość z nas, gdzieś w głębi duszy, współczuje wszystkim bohaterom tego smutnego widowiska. Jednocześnie wielu widziało lub doświadczało podobnych problemów. Tyle tylko, że większość nigdy nie była i nie będzie prezydentem miasta, a od prezydenta oczekuje się czegoś więcej niż od zwykłego mieszkańca. I nie chodzi o to, że czyjeś prywatne życie znalazło się na zakręcie. Tak bywa. Bardziej chodzi o to, jak prezydent, będąc osobą publiczną, dalej z tą trudną sytuacją sobie radzi.
I zaraz potem straszy:
Bo jeśli będzie sobie radził jak do tej pory, można przypuszczać, że w przyszłości polegnie także w innych sprawach, z którymi jako wysokiemu urzędnikowi samorządowemu przyjdzie się zmierzyć. Zapewne straci wtedy kredyt zaufania otrzymany od wyborców, zawiedzie współpracowników i generalnie wszyscy na tym stracimy. Nie wygląda to dobrze.
I podpowiada:
Jednak patrząc na problem z pewnego dystansu… nie jest jeszcze za późno na wnioski i działania! Tylko trzeba chcieć, bo nikt nie zrobi tego za Pana, Panie Prezydencie!
I choć Stachaczyk nie pisze tego wprost, to sugeruje, że w owych „wnioskach i działaniach” mogą się przydać jego doświadczenie i media, którymi usiłuje od lat wpływać na nastroje w mieście. Tak usiłuje, gdyż może oddziaływać jedynie na stosunkowo wąską grupę mieszkańców składającą się z osób dla których rada miasta, urząd miasta, jego spółki i samorządowe instytucje są matkami karmicielkami.
Kiedy Stachaczyk krytykuje władzę zawsze czegoś oczekuje, tym razem nie chodzi jednak o pieniądze. W pełni można zgodzić się z opinią, jaka dotarła do „Gazety Trybunalskiej”, że „chciałby wejść w buty Munika i być doradcą, strategiem”, w skrócie – gminnym guru. Takie próby podejmował już wcześniej, ale spaliły na panewce, bo Chojniak, choć podawał mu na tacy tłuste kąski, był zbyt zależny od swoich pretorian, którymi dowodzili: wspomniany Munik – były komunistyczny aparatczyk i emerytowany lekarz pulmonolog Błaszczyński. Ale teraz stara szkoła poszła w zapomnienie, a w urzędzie miasta pojawił się nowy narybek o doświadczeniu życiowym i politycznym równym kurze, gęsi albo domowej myszy, któremu Facebook i Google nie dały odpowiedzi jak żyć, jak pracować, jak pokonywać trudności, a więc materiał ludzki idealny do eksploatacji przez zachłannego, starzejącego się wydawcę.
→ M. Baryła
3.03.2025
• grafika: ai / barma / Gazeta Trybunalska (po wprowadzeniu tagów: ordinary, old man, disgusting, latrine
• więcej o Stachaczyku: > tutaj
• czytaj także: > „Czy Piotrków zaorzą?”
paskudny, śliski typ