Najnowsza powieść Mariana Grotowskiego nosi tytuł „Emilia, życie piękniejsze od legend” i jest poświęcona Emilii Plater, hrabiance, uczestniczce powstania listopadowego 1830 roku, która zmarła w wieku 25 lat.
„Gazeta Trybunalska” jest jednym z patronów medialnych wydawnictwa. Zapraszamy do zapoznania się z fragmentem utworu.
Emilia, życie piękniejsze od legend
fragment powieści Mariana Grotowskiego
Pan Andrzej Bem mieszkał na obrzeżach Tarnowa, na osiedlu Burek, w małym domku otoczonym malowniczym ogrodem. Karety wjechały na otoczone dębami kolumnowymi podwórko. Pomiędzy dębami ogrodnik posadził krzaki róż, które dopiero zaczęły wypuszczać pierwsze pąki, nadając całemu obejściu nastroju wiosny. Na werandę wyszedł starszy, posiwiały mężczyzna.
– Józek, a kogo ty ze sobą prowadzisz?
– Tato, to zacni goście z Litwy. Hrabianka Emilia Plater ze swoimi towarzyszami podróży, Marią Prószyńską, z panem Andrzejem Sroką i Stanisławem Domańskim. Potrzebują na nocleg się zatrzymać. Jutro pojadą dalej. Jadą do Iwonicza gdzie hrabina Anna Plater, mama Emilii się kuruje.
– Toś mi radość sprawił Józku. Zapraszam do domu. A jak mówiłeś? Domański?
– Tak. Oto on. Stanisław Domański.
– Hm, tyle lat, może mi się pamięć miesza. Tyle lat. Zapraszam do salonu. Tyle lat, hm.
Włożył okulary i zaczął się przyglądać panu Stanisławowi.
Weszli do salonu. Usiedli pod oknami pomiędzy którymi umieszczony był obraz ukrzyżowanego pomiędzy łotrami Chrystusa. Rzymski żołnierz właśnie przebił włócznią bok ukrzyżowanego. Z przebitego boku wypływała krew i woda.
– Tyle lat. Tyle czasu. To niemożliwe. To nie pan, panie Stanisławie. Prawda?
– Czy to ja, czy nie ja, czy to pan, panie Andrzeju czy nie pan? Może mnie łatwiej było o wszystkim zapomnieć siedząc cicho na Litwie?
– Zapomnieć nie jest łatwo. Można tylko sumienie zagłuszyć.
– Ma pan rację. Zagłuszyć sumienie. Może dobrze, że nie o wszystkim pan wie. Są różne tajemnice, różne wybory i różne konieczności. Nawet takie, na które wpływu nie masz. Ale co tam. Myślałem, że zapomnę. Ale teraz wszystko wraca. Wszystko wraca, jak odbita od brzegu fala. Gdybym mógł jeszcze raz wybrać, panie Andrzeju, może byłoby mi lżej. A tak? Mój Boże! Wszystko wraca. Wraca ten ogień, wraca krzyk, wraca przelana krew. Chciałem przebaczyć, nie mogłem. Siły brakło. Bóg świadkiem że chciałem.
– Pan chciał wybaczyć?
– A tak. Panie Andrzeju. Chciałem. Ale zabrakło mi siły, a może woli, może odwagi. Ten ogień nadal gdzieś się pali. Krew ciągle się leje. Krzyk nadal budzi mnie w nocy.
– Marysiu, panie Andrzeju, zarządziła Milka, chodźmy już spać. Panom łatwiej będzie rozmawiać, kiedy nas nie będzie.
– Tak. Ty Józefie, proszę, też idź spać. Zostaw nas samych, poprosił pan Andrzej Bem.
– Dobrze. Dobranoc ojcze.
– Panie Stanisławie, Bóg jest miłosierny, Bóg wybacza łatwo. Ludzie nie. Bóg świadkiem, że życzyłem ci śmierci. Kto wie, co by się stało, gdyby pan wpadł w moje ręce. Ale teraz pan mówi, że to pan chciał wybaczać. Pan chciał wybaczać? Komu! Co pan chciał wybaczyć? Tyle nieszczęścia, tyle łez a pan chciał wybaczać? Boże wszechmogący! Pan tam gdzieś w świecie w dostatki opływał, mnie tutaj tylko zgryzotę zostawił. Zgryzotę i pustkę, której po dziś wypełnić nie mogę, chociaż już jedną nogą nad grobem stoję.

– Tak. Mam co wybaczać, panie Andrzeju. Nie panu przecież, ale mam. Dlatego proszę, zanim przed sądem pan postawi, zanim wyrok wydadzą, niech pan posłucha tego, co mam do powiedzenia. Pamięta pan ten maj, tę wiosnę która nad Polską zakwitła? Ja nie pamiętam. Ojciec opowiadał. Ale pan powinien pamiętać. Wydawało się nam wszystkim, że cały świat na nowo budzi się do życia. I mówił pan do chłopa: Kochaj ty mnie chłopie jak brata i mów mi po imieniu. Ale kiedy wszystko ucichło i pobratymcza miłość we krwi utonęła, kiedy jarzmo niewoli zacisnęło się nad Polską i polski pan znowu przypomniał sobie że jest panem polskiego chłopa. A ja przecież szlachcic z dziada pradziada, tylko król Stanisław zniósł nasze szlachectwo za udział w Konfederacji Barskiej. Polskiemu chłopu było już wszystko jedno, przed jakim panem karku zgina. Ojciec mój nieraz karku nastawiał. Car obiecał chłopu ziemię. Wielu było takich, którzy mu uwierzyli. We Włoszech powstawały Legiony Dąbrowskiego, które miały walczyć o naszą wolność, a musiały walczyć z tymi, którzy o własną wolność się upominali. A później, kiedy Napoleon stanął w Berlinie i całą swoją potęgą zamierzył iść na Rosję? Co wówczas mówił Dąbrowski i Józef Wybicki? Mówili: „Polacy, Napoleon Wielki, Niezwyciężony, wchodzi w trzykroć sto tysięcy wojska do Polski. Nie zgłębiajmy tajemnic zamysłów, starajmy się być godnemi jego wspaniałości. Obaczę (powiedział nam), obaczę, jeżeli Polacy są godni być Narodem. Idę do Poznania, tam się pierwsze moje zawiążą wyobrażenia o jego wartości”. Polacy! Od was więc zawisło zaistnieć i mieć ojczyznę: wasz zemściciel, wasz stwórca się zjawił. Zabiegajmy mu drogę z stron wszystkich, tak jak osierocone dzieci rzucają się na łono ojca. Przynoście mu wasze serca i odwagę wrodzoną Polakom. Powstańcie i przekonajcie go, iż gotowi jesteście i krew toczyć na odzyskanie ojczyzny. Wie, iż jesteście rozbrojeni. Broń i oręż z rąk jego otrzymacie. A wy, Polacy, przymuszeni przez naszych najeźdźców bić się za nich przeciwko własnej sprawie, stawajcie pod chorągwiami Ojczyzny swojej. Wkrótce Kościuszko wezwany przez niezwyciężonego Napoleona przemówi do Was z jego woli. Na teraz macie rękojmię Jego oświadczonej dla narodu obrony. Przypomnijcie sobie, iż proklamacja, która was do formowania legionów polskich we Włoszech wzywała nie była ku waszej zdradzie użyta. Ci to są legioniści, którzy niezwyciężonego Napoleona pozyskawszy względy, dali mu pierwsze wyobrażenie o duchu i charakterze Polaków.” I co? I znowu wołali, kochaj ty mnie, chłopie, jak brata. I znów chłop i pan szli w jednym szeregu i jednakowo krew się lała, szlachecka i chłopska. I kochaliśmy się nawzajem, w marszu po spalonej ziemi, przez Wilno, Bitebsk, Smoleńsk, przez Borodino, Moskwę, aż przyszła klęska, głód i mróz i trzeba było wracać do kraju. Nie widział pan tego morza nieszczęścia jakie się na nas wylało. Ile tysięcy głodnych, rannych i wyczerpanych zostało pod rosyjskim śniegiem jedynie Pan Bóg wie. Ilu z nas zamarzło, ilu umarło z głodu, nie wiem. Nikt już żadnej rachuby nie prowadził. Boże miłosierny! Z całej armii kilku nas zostało. I co? Wróciłem. I co? Zastałem jedynie zgliszcza domu mojego. Moja żona i dzieci spalone w pożarze. Jezusie miłosierny! Matko Boska! Całe moje życie poszło w gruzy. Wszyscy, których kochałem w grobach położeni. Przeklinałem wszystko. Przeklinałem siebie, pana Boga i wszystkich dookoła. Przekląłem całe swoje życie. Ale mało tego. Jeszcze nie wydobrzałem, jeszcze noga sztywna była a już musiałem polskim panom do nóg padać, bom chłop. Może to i dobrze, bom o swoim nieszczęściu nie miał czasu myśleć. Może to i dobrze. Jakby wszystko we mnie zgasło. Jakby już we mnie nie było miejsca na jakiekolwiek inne uczucie prócz żalu i nienawiści do samego siebie i do świata całego. Była jedynie gorycz. I nagle ten pożar. Mój Boże! Całe miasto w płomieniach. Tyle cierpienia. Tyle ludzkiej chudoby w perzynę się obróciło. Tyle ludzkich łez. I tylko Burek cały. Tylko Burka ogień nie zajął. Tylko pana domostwo całe. Coś mnie pchnęło. Nie wiem. Jakiś diabeł myśli pomieszał. Jakiś diabeł kierował. Cała gorycz którą w sercu skrywałem, jakby nagle wybuchła. Tak, panie Andrzeju. Wielmożny panie adwokacie. Przeniosłem ogień i z daleka przyglądałem się nieszczęściu. I cieszyłem się patrząc na płonące domostwo, na płonących ludzi. I czułem przez moment, jakby mi kto kamień z serca zdjął. Tak panie Andrzeju. Poczułem jakąś ulgę, ale było to chwilowe i złudne uczucie. Do dzisiaj pali mnie ten ogień. Ten żar spać nie daje. Ten pożar ciągle płonie. Szukał mnie pan. Uciekłem na Litwę. Plater mnie przygarnął nie wiedząc o moim tutaj uczynku. Wiedział tylko, że walczyłem pod Napoleonem. Myślałem że zapomnę. Nie zapomniałem. Ta myśl czarna mnie dławi, mecenasie. Chce mnie pan przed sądem postawić, oto jestem. Stoję przed panem. Jestem do pana dyspozycji i wszystko mi jedno co pan ze mną uczyni. Ale nade wszystko wołam, na rany Chrystusa Zbawiciela naszego i Przenajświętszą Matkę jego. Panie Andrzeju! Przebacz mi moje winy, jak i ja dzisiaj stojąc przed obliczem twoim i przed tym świętym wizerunkiem Chrystusa Ukrzyżowanego przebaczam moim winowajcom.
Pan Andrzej siedział przy stole i wpatrywał się w wiszący na ścianie obraz. Jakby nie zauważył nawet, że pan Stanisław właśnie skończył opowiadać historię swojego życia. Jakby nic nie słyszał. I tak mijały chwile, chwile ciężkie od milczenia. Pan Stanisław stał nieruchomo obok pana Andrzeja, natomiast pan Andrzej wpatrywał się w obraz z ukrzyżowanym Jezusem. I nagle jakby biblijna scena z ukrzyżowanym w jakiś cudowny sposób ożyła i gdzieś z dali dały się słyszeć słowa – Ojcze, przebacz im bo nie wiedzą co czynią, a setnik spryskany wodą która wytrysnęła z boku Jezusa krzyknął – Zaiste, ten był Synem Bożym.
Usiłował podnieść się z krzesła, lecz jakaś siła przytłaczała go do ziemi. Otarł pot z czoła i jeszcze raz spróbował się podnieść.
– Panie Andrzeju! Co panu jest?
– Nic, nic. Zaraz wstanę. A pan, niech pan się dobrze wyśpi. Jutro czeka was daleka droga. Zresztą, od dwóch tygodni w drodze, jesteście zmęczeni. Niedługo Niedziela Palmowa. Życzę wam wesołych świąt, mój Stanisławie. Wesołych świąt. Niech ci Pan Bóg błogosławi, Stanisławie, i niech ci przebaczy winy Twoje, jako i ja w imię Chrystusa ci wybaczam.
Marian Grotowski, ur. w 1956 r. w Radomsku. Pisarz i poeta. Był członkiem i przewodniczącym Literackiej Grupy „PONAD” w Radomsku. Jest współtwórcą i wiceprzewodniczącym Towarzystwa Patriotycznego Radomsko oraz członkiem klubu “Gazety Polskiej” w Radomsku. Należy do Stowarzyszenia Autorów Polskich. Autor powieści historycznych: “Lesko” – opowiadającej o początkach państwa polskiego, “Szewc”, której bohaterem jest Jan Kiliński, tło książki stanowi Polska przedrozbiorowa i okres uchwalenia Konstytucji 3 maja oraz wydanej w 2023 r. powieści „Zwycięzca”.
→ red.
9.06.2025
• grafika: wydawca, foto: Mariusz Baryła / Gazeta Trybunalska
• więcej o M. Grotowskim: > tutaj