Marek Jackowski we wspomnieniach syna Mateusza

Polska Agencja Prasowa opublikowała wywiad jakiego Izabeli Komendołowicz-Lemańskiej udzielił Mateusz Jackowski (51) – syn Marka Jackowskiego i Kory – nieżyjących założycieli legendarnej grupy muzycznej Maanam.  Okazją do spotkania była wydana niedawno książka Anny Kamińskiej zatytułowana „Marek Jackowski. Głośniej”.   

Rozmowa dotyczy głównie spraw rodzinnych i osobistych, relacji pomiędzy rodzicami Szymona, a także stosunków jego i ojca. Fragment:

 PAP Life: Jakie wspomnienia o ojcu ma pan z dzieciństwa?

M. J.: Trzeba wyjaśnić, że ja z ojcem mieszkałem dość krótko. Rodzice rozstali się w połowie lat 80., ojciec wyprowadził się wtedy z domu. Ale przecież już wcześniej, od 1980 roku, czyli słynnego występu Maanamu na festiwalu w Opolu, gdy zespół nagle stał się bardzo popularny, rodzice przez wiele tygodni, wręcz miesięcy, byli w trasie, a mną i moim bratem Szymonem zajmowali się opiekunowie. Tęskniliśmy, ale dość szybko przywykliśmy do tej sytuacji. Czekaliśmy więc na rodziców, a jak w końcu wracali, to zawsze przywozili nam jakieś fajne prezenty. Zdarzało się też, że rodzice zabierali nas w trasę i bardzo nam się to podobało. Szwendaliśmy się tu i tam, mogliśmy być na scenie, w garderobach. Żyliśmy hotelowym życiem. Pamiętam też wyjazd do Grecji, koncerty z Osjanem, Donem Cherrym, wspólne wakacje w Rabce. A jeżeli chodzi o wspomnienia naszego domu, to był on przesiąknięty artystycznym klimatem, atmosfera była quasi hipisowska, rodzice często spotykali się z przyjaciółmi. Wiadomo, że było inaczej niż w domach kolegów, rodzice inaczej się ubierali, my też mieliśmy dziwniejsze ubrania niż rówieśnicy, długie włosy, ale generalnie byliśmy całkiem normalną rodziną. Dlatego większość moich wspomnień jest dość banalnych. Z okresu przed powstaniem Maanamu, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Warszawie, pamiętam też podróże. Rodzice, którzy nie mieli regularnej pracy, często odwiedzali znajomych, którzy mieszkali w różnych miejscach w Polsce i przeważnie zabierali mnie wtedy ze sobą. Po przeprowadzce do Krakowa, przed blokiem przy ulicy Kazimierza Wielkiego, gdzie mieszkaliśmy, tata posadził ze mną różne drzewa i krzewy. Dzisiaj są to już potężne, ponad czterdziestoletnie drzewa.

Słowa Mateusza Jackowskiego przyciągają uwagę swoją szczerością i neutralnością, są pozbawione osądów, dlatego są świetnym uzupełnieniem biografii obojga twórców. Kolejny fragment:

 PAP Life: Przez jakiś czas Marek Jackowski był uzależniony od alkoholu. Sam nie ukrywał tego, że był to ciemny okres w jego życiu. Pamięta pan ten czas?

M. J.: Wtedy nie mieszkaliśmy już razem. Ojciec był alkoholikiem, był czas, że nie kontrolował picia, ale zaledwie parę razy byłem świadkiem jakichś nieprzyjemnych historii. Cieszyłem się, że w końcu z tego wyszedł. Potem, gdy widział, że ktoś ma problem w tej materii, zawsze starał się pomóc, był czujny. Mnie też wyłapał. Kiedyś przez jakiś czas mieszkałem w jego warszawskim mieszkaniu, a byłem młody i prowadziłem dość imprezowy tryb życia. Kiedy ojciec zorientował się, że jestem już „zaszczepiony”, w dość dowcipny sposób mnie ogarnął. On sam bardzo się zmienił, kiedy poznał Ewę. Wreszcie znalazł partnerkę, która uspokoiła go emocjonalnie i najwyraźniej dała mu to, czego wcześniej mu brakowało. Razem stworzyli ciepły dom. Przez wiele lat mieszkali w Zakopanem, w bardzo fajnym miejscu pod Nosalem. Wpadałem do nich, bo lubię narty i snowboard, więc poza tym, że była to niezła miejscówka, były to też miłe spotkania. Trochę żałuję, że ten dom został sprzedany.

Cały wywiad pt. “Mateusz Jackowski wspomina swojego ojca, lidera Maanamu: Dopiero gdy dorosłem, staliśmy się przyjaciółmi” można przeczytać: > tutaj.

→ oprac. (mb)

6.12.2023

• foto / źródło: facebook.com/ Marek Jackowski 

• zobacz także: > “Magda Hanausek – dziewczyna z tatuażem i gitarą”

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.