30 października 2015 r. zmarła wiceminister sprawiedliwości dr hab. Monika Zbrojewska.
Nagła śmierć poprzedzona została siedmioma dniami walki samej ze sobą. Prawdopodobnie w jej głowie mieszały się ze sobą uczucia: strachu, przygnębienia, żalu, odrzucenia, wstydu, odpowiedzialności…
Pierwsza moja reakcja na zatrzymanie w centrum Łodzi pijanej podsekretarz stanu została zawarta w tekście „Pijana i agresywna wiceminister sprawiedliwości”, a pochodząca z niego teza o problemach alkoholowych prawniczki była szeroko komentowana w ogólnopolskich mediach.
Przez wiele dni miałem przed sobą czarno-białe fotografie przedstawiające szczupłą twarz z podkrążonymi oczami, później przyglądałem się współpracownikom, rodzinie, znajomym, którzy pojawili się na pabianickim cmentarzu 7 listopada 2015 r. i wzięli udział ostatniej drodze mec. Zbrojewskiej (> link).
Jednak im dłużej wczytywałem się w przeszłość, analizowałem fakty z życia zawodowego i osobistego, tym wyraźniej zmieniał się obraz 43-letniej znawczyni prawa. Wkrótce wyłoniła się z niego postać przeraźliwie samotnej, zagubionej kobiety, którą ciąg zdarzeń doprowadził do miejsca nad przepaścią. Wszystko potoczyło się tak szybko, że nawet ludzie życzliwi nie byli w stanie pomóc, a może nie umieli, nie chcieli?
Piszę te słowa o trzeciej nad ranem, w pierwsza rocznicę śmierci Moniki Zbrojewskiej, bo od dawna czuję bliski związek z osobą, której już nie ma, a to co po niej zostało – kilka garści szarego pyłu – ukryto w czarnej, tłustej ziemi w mokre listopadowe południe rok temu.
→ Mariusz Baryła
31.10.2016
• foto: Mariusz Baryła / Gazeta Trybunalska
• więcej o Monice Zbrojewskiej: > tutaj