Drodzy ludzie, wyobraźcie sobie, że ten wpis nie jest wpisem, ale głosem z radiowego głośnika, tak ciepłym i serdecznym, jakim potrafił być głos Piotra Kaczkowskiego w sobotnich, nocnych audycjach w Programie III Polskiego Radia, kiedy czytał wiersze i puszczał przecudowną, nastrojową muzykę, mówiąc np. tak: – I nie pytaj dlaczego tak grają? Bo tak kochają.
Wiele lat temu mnie również zdarzyło się czytać w radio wiersze i uzupełniać je muzyką i dziś wieczorem, jadąc do stolicy, pomyślałem, że spróbuję zrobić coś podobnego, ale w innej formie; kto wie, co z tego wyniknie? Może później nagram podcast, albo zrobię audycję na żywo?
Rozgłośnia nazywać się będzie Radio Dzwoneczek, bo z tym przedmiotem, czy też instrumentem, mam bardzo miłe skojarzenia.
Zadbawszy więc o ciało, przy pomocy specyfików dostępnych w hotelowej łazience, zaczynamy od najodpowiedniejszej piosenki, z deszczem w tle, bo i tutaj trochę pada… Karolina Cicha i Mamadou Diouf.
W ostatnich dniach spędziłem trochę czasu w Krakowie i siedząc niedawno na ławce, na Plantach, zastanawiałem się, które miasto byłoby lepsze do życia: dawna stolica Polski czy obecna? Wyobraźcie sobie, że kiedy o tym myślałem pojawił się Andrzej Sikorowski, pieśniarz muzyczny, który wraz z żoną udawał się w znanym tylko sobie kierunku. A skoro o Sikorowskim mowa, to wspomnieć wypada jeszcze jednego pieśniarza spod Kopca Kościuszki – Grzegorza Turnaua. A gdy oni obaj, to naturalną koleją rzeczy musi pojawi się słynny, krakowski protest-song…
Wiele wody upłynęło w Wiśle od czasu, gdy piosenka ta powstała, Andrzej Sikorowski nadal ma tę samą fryzurę, choć jest bardzo szczupły i twarz ma mocno naznaczoną czasem, najbardziej zmienił się “Pies”, bo z buntownika przeobraził się w polityka, co jest o tyle nieprawdopodobne, że np. Mirek Maleńczuk (bardziej znany jako Maciej Maleńczuk) z ulicznego muzyka przemienił się jedynie w celebrytę. To i tak nieźle, gdyż jedno z zaprzyjaźnionych ze mną dzieci jest żabą zamienioną w chłopca i lepiej, by jej nikt nie odczarowywał…
40-lecie “Piwnicy pod Baranami”, Skrzynecki jeszcze żył i “Inez” – piosenka mężczyzn dla mężczyzn:
Wracając więc do tych przenosin, których nie było, stolicy z Warszawy do Krakowa, taka piosenka nie mogłaby teraz powstać, bo stolica nie zmieściłaby się w Krakowie. Miasto królów przypomina kameralny, wypełniony dymem papierosowym teatr, gdzie można grać porywające za serce jednoaktówki, albo monodramy z jednym rekwizytem, Warszawa zaś z brzydkiego kaczątka wyrosła na pięknego ptaka o silnym ciele i błyszczących piórach, który, niestety, ma za przyjaciółkę “Czajkę”, a co ona potrafi zrobić doskonale widać na brzegu Wisły, a i łatwo poczuć w różnych częściach miasta.
W Warszawie doświadczyłem kilku zdarzeń o charakterze metafizycznym, które doskonale pamiętam, choć zdarzyły się 30 lat temu. Dwa z nich zostały opisane na wieczną pamiątkę.
Ale nim zaprezentuję tekst, najpierw piosenka: Nick Cave i Stanisław Soyka w duecie – “W moich ramionach” z dedykacją dla osób, które pragną dotyku drugiej osoby, ale nie mają śmiałości, aby o to poprosić, a druga strona nie zorientowała się jeszcze, że na przytulanie jest popyt i że jest to dobre i potrzebne…
Pierwszą historię opisałem kilka lat temu na fb. Przypomnę: na placu Powstańców Warszawy był strzeżony parking zaopatrzony w podnoszony szlaban i budkę strażnika. Od strony zachodniej, środkiem parkingu szła ładna, szczupła, dobrze ubrana kobieta z 3-4 letnią dziewczynką, zapewne córką, w zielonym płaszczyku i białym berecie.
Kiedy zbliżały się do barierki, mama odeszła nieco w bok, aby ominąć przeszkodę, tymczasem dziecko, zapatrzone w pchanego przed sobą drewnianego motylka na patyku, szło prosto na szlaban. Wydawało się, że poprzeczka za chwilę uderzy dziewczynkę w głowę, co skończy się upadkiem, strachem i płaczem.
Już nie metry, ale centymetry dzieliły ją od niebezpieczeństwa i wtedy, siedzący w budce strażnik, obserwujacy spacer, uruchomił mechanizm i barierka podniosła się do góry. Niczego nieświadome dziecko przeszło dalej, a po sekundzie dołączyła do niego matka.
Na wysepce tramwajowej vis-a-vis Domów Towarowych “Centrum” stało kilkanaście osób. W listopadowe, szare i wilgotne popołudnie, powoli wkradał się zmierzch. Do oczekujących na tramwaj dołączyły dwie młode kobiety, którym towarzyszyły kilkuletnie dzieci: chłopiec i dziewczynka.
Chłopiec siedział na rowerze i o czymś rozmawiał ze swoją koleżanką, mocno przy tym gestykulując.
Podjechał pojazd szynowy, do którego wsiadła kobieta z dziewczynką. Zajęły miejsce przy oknie i równocześnie pomachały drugiej pani i chlopcu. Mama z synem odpowiedzieli tym samym gestem. Tramwaj ruszył. Chłopiec cały czas wpatrywał się w odjeżdżający skład, aż oddalił się do ronda Dmowskiego.
Mama chwyciła za kierownicę i lekko ją skreciła. Chłopiec wybudził się z zamyślenia, poprawił swoją pozycję na rowerze i odeszli.
Tego samego dnia w nocnym pociągu, który nosił nazwę “Bogatynia”, napisałem taki oto wiersz:
Rok 1986, Andrzej Zaucha w Opolu śpiewa piosenkę Adama Kreczmara do słów Jerzego Andrzeja Marka, którego miałem okazję poznać, pt. “Daj”.
Czas by zmierzyć się z postawionym wcześniej pytanim: które miasto lepsze do życia Kraków czy Warszawa odpowiedź może być tylko jedna: jak po rozwodzie rodziców – miesiąc u ojca w Krakowie, miesiąc u matki w Warszawie. To jest “salomonellowe” rozstrzygnięcie. Inne nie wchodzi w rachubę.
A na zakończenie tej eksperymentalnej, czytanej “audycji” – zdjęcie, które w ostatnim czasie wzruszyło mnie najbardziej i utwierdziło w przekonaniu, że nigdy nie jest za późno na posiadanie dzieci. Na fotografii: aktor i przedsiębiorca Marek Kondrat ze swoją 2-letnia córką Helenką.
A piosenka jest taka:
Dobranoc.
→ Mariusz Baryła
noc z 4 na 5 września 2020 r.
• foto: Mariusz Baryła / Gazeta Trybunalska