22 lutego minęła 10. rocznica zakończenia wydarzeń, jakie rozpoczęły się w Kijowie 21 listopada 2013 r. Próba stłumienia protestów społecznych przez Wiktora Janukowycza przy pomocy jednostek specjalnych „Berkut” w okresie 18–20 lutego 2014 r. kosztowała życie i zdrowie kilkuset manifestantów.
W czasie nasilenia konfrontacji M. Baryła napisał artykuł, którego punktem wyjścia była kijowska rewolucja. Dziś, w czasie trwania wojny Rosyjsko-Ukraińskiej, część rozważań Baryły okazuje się nadzwyczaj aktualnych.
→ (kk)
20.04.2024 r.
• collage: barma / Gazeta Trybunalska
Ukraiński ogień
Aby właściwie ocenić sytuację, jaka ma miejsce na Ukrainie nie wystarczy popatrzeć na telewizyjne wiadomości, posłuchać Cioska, byłego komunistycznego ambasadora w Moskwie, który wykreowany został na największego specjalistę od problematyki wschodniej, czy obejrzeć wystąpienie parlamentarzystów w Sejmie. Każde z tych źródeł „wiedzy” i „informacji” daje obraz jednostronny i przekłamany, nie tylko z powodu tzw. poprawności politycznej, ale również z braku wyobraźni, świadomości historycznej i niedouczenia osób wypowiadających się na temat zdarzeń u naszego sąsiada.
Obecne wypadki na Ukrainie zostały przewidziane i zdefiniowane przynajmniej 20 lat temu w słynnym artykule amerykańskiego politologa Samuela Huntingtona pt. „The Clash of Civilizations?”, który ukazał się na łamach dwumiesięcznika „Foreign Affairs” w 1993 roku. Rozwinięciem tekstu była książka „ZDERZENIE CYWILIZACJI i nowy kształt ładu światowego” – wydanie polskie MUZA S.A., 1997 r.
Mówiąc oględnie, Huntington twierdził, że przyszłe konflikty nastąpią nie między państwami, lecz cywilizacjami i będą dotyczyły tzw. krajów rozszczepionych, przez które przebiegają wyraźne podziały kulturowe, religijne i cywilizacyjne. W swoich pracach Huntington poświęcił miejsce także Ukrainie, zacytuję więc fragmenty jego książki.
Skutki istnienia linii granicznych między cywilizacjami najbardziej dały o sobie znać w tych krajach rozszczepionych, które w okresie zimnej wojny utrzymywane były jako jedna całość przez autorytarne komunistyczne reżimy odwołujące się do ideologii marksizmu-leninizmu jako legitymizacji swej władzy. Z załamaniem się komunizmu kultura zajęła miejsce ideologii, stając się magnesem, który przyciąga i odpycha. Jugosławia i Związek Radziecki rozpadły się na nowe organizmy według linii podziału między cywilizacjami. W byłym Związku Radzieckim są to republiki bałtyckie (protestanckie i katolickie), prawosławne i muzułmańskie, w Jugosławii katolicka Słowenia i Chorwacja, częściowo muzułmańska Bośnia i Hercegowina, prawosławna Serbia, Czarnogóra i Macedonia.
Tam, gdzie na obszarach tych nowo powstałych jednostek nadal istniały grupy należące do różnych cywilizacji, doszło do kolejnych podziałów. Bośnia i Hercegowina rozpadła się w wyniku wojny na część serbską, muzułmańską i chorwacką, a Serbowie i Chorwaci starli się na terenie Chorwacji. Pokojowy status albańskiego i muzułmańskiego Kosowa w słowiańskiej i prawosławnej Serbii jest bardzo niepewny, a w Macedonii narasta napięcie między albańsko-muzułmańską mniejszością i słowiańską większością wyznającą prawosławie.
Międzycywilizacyjne linie graniczne przebiegają też przez wiele byłych republik radzieckich, między innymi dlatego, że władza radziecka tak wytyczała granice, by stworzyć podzielone republiki. Rosyjski Krym należy do Ukrainy, ormiański Górny Karabach leży w Azerbejdżanie. W Rosji znajduje się kilka stosunkowo niewielkich muzułmańskich grup mniejszościowych, zwłaszcza na północnym Kaukazie i nad Wołgą. W Estonii, na Łotwie i w Kazachstanie żyją spore rosyjskie mniejszości – ich obecność jest także w znacznej mierze skutkiem polityki władz radzieckich. Ukraina dzieli się na unicki mówiący po ukraińsku zachód i prawosławny rosyjskojęzyczny wschód. Skutek jest taki, że w kraju rozszczepionym główne grupy ludności, należące do dwóch lub więcej cywilizacji, mówią: „jesteśmy różnymi narodami i należymy gdzie indziej”.
Działają tu siły odpychania, grupy, o których mowa, ciążą ku cywilizacjom innych krajów. Kraj na rozdrożu ma dla odmiany jedną dominującą kulturę, za której sprawą należy do określonej cywilizacji, ale jego przywódcy chcą, by się znalazł w obrębie innej. Ich hasło brzmi: ,,jesteśmy jednym narodem i należymy do określonego miejsca, ale chcemy to miejsce zmienić”. W odróżnieniu od ludności krajów rozszczepionych, mieszkańcy krajów na rozdrożu zgodni są co do tego, kim są, ale brak wśród nich jednomyślności, którą cywilizację mają uważać za własną. Przeważnie dzieje się tak, że znaczna część przywódców obiera strategię kemalistowską, postanawia, że kraj powinien odrzucić niezachodnią kulturę i takież instytucje, dołączyć do Zachodu oraz zmodernizować się i zwesternizować zarazem. (…)
Po Rosji najludniejszą i najważniejszą z byłych republik radzieckich jest Ukraina. Na przestrzeni dziejów nieraz bywała niepodległym państwem, ale przez większość epoki nowożytnej stanowiła część organizmu politycznego rządzonego przez Moskwę. Zadecydowały o tym wydarzenia z 1648 roku, kiedy Bohdan Chmielnicki, kozacki przywódca powstania wymierzonego przeciw władzy Polaków, zgodził się złożyć przysięgę na wierność carowi w zamian za pomoc w walce z Polakami.
Od tej pory aż do 1991 roku (jeśli nie liczyć krótkiego okresu niepodległości w latach 1917-1920), obszar dzisiejszej Ukrainy podlegał politycznej kontroli Moskwy. Ukraina jest jednak krajem rozszczepionym, o dwóch odrębnych kulturach. Cywilizacyjny uskok, linia podziału między Zachodem a prawosławiem, przebiega przez sam jej środek, i tak było od wieków. W różnych epokach w przeszłości zachodnia Ukraina wchodziła w skład Polski, Litwy, cesarstwa austro-węgierskiego.
Znaczna część jej ludności to wyznawcy Kościoła unickiego, który zachował obrządek prawosławny, ale uznaje zwierzchnictwo papieża. Mieszkańcy zachodniej Ukrainy zawsze mówili po ukraińsku i przejawiali silne tendencje nacjonalistyczne. Ludność wschodniej Ukrainy jest w przeważającej mierze prawosławna, a znaczna jej część mówi po rosyjsku. Na początku lat dziewięćdziesiątych 22 procent ludności Ukrainy stanowili Rosjanie, a 31 procent ludzie posługujący się rosyjskim jako językiem ojczystym. W szkołach podstawowych i średnich większość dzieci i młodzieży uczyła się po rosyjsku. Na Krymie ludność rosyjska absolutnie przeważa. Wchodził on w skład Federacji Rosyjskiej do 1954 roku, kiedy to Chruszczow przekazał go Ukrainie w geście wdzięczności za decyzję Chmielnickiego sprzed 300 lat.
Różnice między wschodnią i zachodnią Ukrainą przejawiają się w postawach mieszkańców tych części kraju. Na przykład pod koniec roku 1992 jedna trzecia Rosjan na zachodniej Ukrainie stwierdziła, że ucierpieli od przejawów antyrosyjskiej wrogości. W Kijowie wypowiedzi takich było tylko 10 procent.
Podział na zachód i wschód ujawnił się bardzo dobitnie podczas wyborów prezydenckich w lipcu 1994 roku. Urzędujący prezydent Leonid Krawczuk, pomimo bliskiej współpracy z przywódcami Rosji określający się jako nacjonalista, zdobył poparcie w 13 obwodach zachodniej Ukrainy, gdzie głosowało na niego do 90 procent wyborców. Jego przeciwnik Leonid Kuczma, który podczas kampanii wyborczej uczył się dopiero mówić po ukraińsku, zyskał porównywalną większość głosów w 13 wschodnich obwodach. Kuczma wygrał głosami 52 procent elektoratu. Nieznaczna większość ukraińskiego społeczeństwa potwierdziła więc w 1994 roku, że opowiada się za opcją Chmielnickiego z 1654 roku.
Huntington był zdania, że Ukraina ma tylko dwa wyjścia: wojnę domową i rozpad na kraj wschodni i zachodni albo silny sojusz z Rosją. Uważał także, że Ukraina nigdy nie połączy się z Unią Europejską ponieważ nie należy do Cywilizacji Zachodu.
Unijni politycy doskonale zdają sobie z tego sprawę i nie zaryzykują otwartego konfliktu z Rosją. W Unii dominującą rolę odgrywają Niemcy, a ich, jak wiemy, połączyły z Rosją długoterminowe umowy gazowe, których sieci dystrybucyjne celowo ominęły Polskę. Unia Europejska może jedynie pogrozić Rosji palcem i to nawet nie wskazującym lecz małym. W międzynarodowych strategiach ekonomicznych zawsze najważniejsza jest ochrona swojego państwa i dobrobyt jego mieszkańców. Owszem Niemcy czy Francuzi chętnie postawiliby na terenie Ukrainy zakłady Simensa czy Michelina, wprowadzili swoje banki i przejęli lukratywne kontrakty zbrojeniowe, ale nie zrobią tego wbrew woli Moskwy. Ta natomiast nigdy nie zrezygnuje z Ukrainy przynajmniej z trzech powodów: geopolitycznego, militarnego i kulturowego.
Z przykrością należy stwierdzić, że demonstracje, które trwają w Kijowie i innych miastach zachodniej Ukrainy zostaną stłumione. Od kilku tygodni obserwujemy jedynie przepychankę między opozycją, a siłami rządowymi. Jeśli konflikt się zaostrzy, prezydent Janukowicz nie zawaha się przed użyciem wojska. Dziś rano agencje podały, że „P.o. ministra obrony Ukrainy Pawło Łebiediew potwierdził w środę, że wydał rozkaz skierowania do Kijowa brygady wojsk powietrzno-desantowych z Dniepropietrowska na wschodzie kraju. Jej zadaniem będzie ochrona znajdujących się w stolicy składów broni”. Jeżeli część dowódców opowie się za powstańcami, wojska sowieckie przyjdą z bratnią pomocą.
Sama zaś opozycja nie jest skonsolidowana, w jej skład wchodzą trzy główne formacje polityczne, które zupełnie inaczej postrzegają przyszłość swojego kraju. Okupacja Majdanu świadczy nie tyle o determinacji obywateli Kijowa, ale przede wszystkim o ich bezsilności. Aby mogły się dokonywać poważne zmiany polityczne na terytorium ważnych gospodarczo i strategicznie państw, będących pod wpływem mocarstw, nie wystarczy jedynie pragnienie wolności manifestowane na ulicy.
Polska nie wyrwała się ze szponów sowieckich w 1981 r., mogła to zrobić dopiero dziesięć lat później za sprawą klimatu polityczno-gospodarczego, jaki został stworzony pod koniec lat 80., a którego głównym elementem było znaczne osłabienie Rosji.
Polscy politycy muszą zachować dużą rozwagę w deklaracjach i działaniach wobec Ukrainy, ponieważ możemy na tym konflikcie więcej stracić niż zyskać. Sowiecki niedźwiedź ma wyjątkową pamięć, a ukraiński ogień może osmolić nasze dachy.
Jeżeli zaś Polska i cała Unia chcą rzeczywiście pomóc Ukraińcom, to należy wykorzystać tutaj metody pokojowe: wspierać opozycję, wzmacniać ją, tworzyć struktury itd., wykorzystując własne doświadczenie, które sprawiło, że 20 lat temu polscy komuniści zgodzili się na oddanie władzy w sposób pokojowy. I że nie padł ani jeden strzał.
O tym wielokrotnie mówił w ostatnim czasie prezydent Wałęsa, ale niestety jego głos nie może się przebić przez ścianę telewizyjnego bełkotu Tuska, Sikorskiego, Kwaśniewskiego, Kaczyńskiego i innych.
– Mariusz Baryła, 19.02.2014