W okolicy skrzyżowania ulicy Słowackiego z Kostromską można spotkać niedużego, kudłatego, czarnego psa.
Najczęściej wysiaduje na trawniku nieopodal przychodni lekarskiej, jakby czekał na kogoś, kto miał przyjść, a jeszcze nie dotarł.
Zniecierpliwiony, przechodzi na drugą stronę ulicy, przemieszcza się po granitowych płytach położonych przed centrum handlowym. Czasem przy koszu na śmieci znajdzie coś do jedzenia, odchodzi wtedy na bezpieczną odległość i zjada to, co znalazł.
Jest zalękniony i płochliwy, ale nie unika ludzi, po prostu woli, kiedy znajdują się kilka kroków od niego, lgnie za to do dzieci. Nie wygląda na typowo miejskiego kundla, który potrafi poradzić sobie w każdych okolicznościach. Wręcz przeciwnie, jego zachowanie i teren na jakim żyje sugerują, że został porzucony, albo uciekł od kogoś i czeka na prawowitych właścicieli.
Kiedy zaczyna padać, chowa się na przystanku autobusowym; pod wiatą jest sucho i bezpiecznie. Nie reaguje na zawołanie, mierzy tylko wzrokiem osobę, która go przywołuje i zaraz odwraca głowę. Wie, że to nie ten trop.
Jakaś kobieta powiedziała mi dzisiaj, kiedy po południu robiłem zdjęcia, że pies pojawił się tutaj w czerwcu i od tego czasu nie opuścił swojego rewiru.
Kierowany odruchem zadzwoniłem do straży miejskiej i poprosiłem o zajęciem się psem. Lepiej, żeby zwierze trafiło do schroniska, tam przynajmniej jest dach nad głową i regularna strawa, a może nawet znajdzie się ktoś, kto przygarnie zwierzę?
Ale później, jadąc samochodem do domu, zastanawiałem się, czy to dobre rozwiązanie? Bo może powinien tutaj zostać, aby w ten sposób nie stracić wiary w to, że pewnego dnia usłyszy znajome kroki i zobaczy osobę, na którą czeka.
→ (mb)
7.09.2015
• foto: Mariusz Baryła / Gazeta Trybunalska